środa, 7 maja 2014

Przeżycia Narkomana


Wszystko wiruje. Macham rękoma , ledwie tańczę. Widzę ją znowu. Tańczy z kimś.  A podobno tego nie lubi. Odwracam głowę, zamykam oczy. Jestem tylko ja i muzyka . Flesz uderza po oczach. Otwieram je. Widzę smugi moich palców. Pieszczocha , która zostawia długie białe ślady.  Nie wiem dlaczego ale wychodzę z parkietu. Idę do Kibla. Nie wiem po co. Widzę ludzi znajomych. Tu z nimi przyszedłem. Jeszcze myślę. Strzała, zmuś się żeby myśleć. Bez przypałowo. Siadam na jakieś kanapie. Zamykam oczy. Słyszę typową dyskontową muzykę. Ludzie mają na sobie dziwne ubrania. Jeden chyba uciekł z wiezienia, drugi ma mundur  . Tu jakimś wampir  tam wilkołaki. O nie ,nie Strzała. Bezpieczniej dla ciebie będzie jeśli uspokoisz oddech , zamkniesz oczy i spróbujesz żyć. Po prostu. W dech wydech. Ile razy obiecywałeś sobie że to już koniec? Że nie pijesz , nie palisz, nie weźmiesz żadnego gówna? Zawsze kończę tak samo. Nigdy nie wiem kiedy przestać 
-Pan ma już. Wypad z klubu! -mówi do mnie jakaś  kobieta.
-Nie , ja się uspokajam.
- Wie pan ilu już mi tak mówiło tego wieczoru ?
-Nie. Ma pani dychę , i powiedzmy że nabrałem nowych sił.
Wzięła dychę. Mogę zostać. Było blisko. Pamiętaj , Strzała nie możesz siedzieć . Wtedy umierasz. Gram w tą grę.  Zasada prosta. Jeśli nie usiądę przez minutę wygrywam i stawiam sobie piwo. Zaczynam wierzyć że może kiedyś będę normalny. Wchodzę do kibla . Trzeba trochę odbudować morale stary .  Wyciągam z kieszeni portfel . Tu są! Mam moje dwie ostanie piguły. Piguły życia i śmierci. Jeśli nie weźmiesz takiej w odpowiedniej chwili giniesz. To kolejna gra. Humor musi trwać.  
Pierw pod język potem sru do gardełka. Prawie umarłem. Prawie przegrałem. Nie mogę przegrać muszę dalej grać. Bo zacznę myśleć. Nie chce tego! Gramy . Nie usiadłem. Minęły dwie minuty.  Należą mi się zatem dwa piwka! Podbijam do barmana:
-Dwa Lechy na szybkości . - Daje barmanowi banknot on mi podaje piwo. Najwyraźniej rozumiemy się bez słów. Albo widzi w jakim jestem stanie i woli nie wdawać się w rozmowy. Pije mojego Lecha. Przypomina mi się że moją żelazną zasadą było nie picie na piguły, cóż , zasady można zmienić.
Pije , a właściwie przechylam na dwa razy , pierwsze piwo. Spostrzegam Boginię na Sali. Podejść? Nie. I tak nie jesteś wstanie już bajery kręcić. Strzała wlecisz z tym że nie lubisz nazizmu i na pewno nic już z tego nie będzie…  Od niej aż wali nazikiem. Ale mimo to podoba mi się. Jej krwisty makijaż , podarte getry, długie szesnasto dziurkowane   glany. To wszystko tworzy  mój ideał na dzisiejszą noc.
Odwracam się by na nią nie patrzeć.  Piję piwo. Tym razem spokojnie , powoli. Świat zwalnia obroty. Ktoś krzyczy. Ktoś się bije. Jakieś butelki lecą. Przepraszają mnie. Upadłem. Nie wiem co się dzieje.
Czuję krew z nosa. Nagle tępo przyśpiesza . Jakiś frajer mnie uderzył. Nie odpuszczę mu już.  I wszyscy którzy przyszli ze mną.  Podbiega do nas jakiś koleś.
- Jak chcesz się napierdalać to na dwór! Już! –mówi.
Wychodzimy powoli na zewnątrz klubu. Zerkam przez plecy. Nie będziemy sami . Wszyscy nas będą obserwować . Tylko tego mi było trzeba dziś. Ale nie podaruje. Nie i koniec.  Bum.  Kolejna pieść  trafiła mnie tym razem w policzek. Nie czekam na kolejne zaproszenie. Uderzam uderzam. Uderzam.
Kopię. Siadam na nim. Bije go po twarzy. Teraz ja leże. Trzyma mnie dwóch kolegów
-Debilu chcesz go zabić?!
-Spadam do środka.-odpowiadam.
Wchodzę  znowu do mojego królestwa. Krew ściekająca mi po twarzy jest teraz artefaktem. Jestem cały nabuzowany. Znowu widzę  Boginie. Tym razem bez mrugnięcia okiem podchodzę do niej.
-Co pijesz .. Bogini ?
-Martini. A ty już nie pijesz.
-Nie mów mi co mam robić.
-Bo co?!- podnosi głos.
-Bo nie jesteś nie wiadomo kim. – mówię to po czym jednym ruchem przyciągam ją do siebie. Całuje ją. Nie wyrywa się. Nawet nie próbuje się ode mnie odsunąć. Wykonałem zadanie. Pocałowałem ją . Nic więcej tego wieczoru od ciebie nie chce szybka kobieto.
-Lece.  Na parkiet. – mówię . Chcę aby już jej nie było . Nie obchodzi mnie. Dostałem  jej usta. Na więcej nie zasługuję,w tym stanie.
-Mogę iść z tobą ?
-Nie.
Nie idę na parkiet. Wiem że nie ogarnę i znowu będą problemy. Cele na dziś zrealizowane. Spadamy. Tylko jeszcze ta ostatnia wesoła pigułka.. i będę lewitował do domu.  Kocham, kocham ten stan! Brum. Leć leć tableteczko ! Gardełko czeka.. Hop. Nie ma jej.  Uciekła . A razem z nią moja świadomość i życie. Widzę ciało. Lewituje nad nim. To ciało idzie ulicą bez czucia. Umysł jest daleko. Ciało idzie. Stoi grupa. Ciało Napiera. Grupa bije. Ciało ucieka. Nie jestem wstanie po tym wszystkim nawet krzyczeć wołać o pomoc. Nagle jeden z nich wyciąga nóż. Uderza mnie raz drugi . Padam. Wszystko mi wiruje . Tym razem to nie od dragów. To Agonia. Zasypiam.
-Otwórz te oczy idioto jeden!
Słyszę kogoś. Ale nie mam siły wstać. Nawet oddychać nie mam siły..
-Wstawaj !
Nagle, otwieram oczy i wstaję.
-Czy ja jestem w niebie ?
-Nie . I masz przestać udawać że się sztyletujesz tą łyżeczką rozumiesz?!
-A gdzie jestem?
-W swoim domu.  Przyleciałeś tu. Rzuciłeś się na ziemie. Wziąłeś łyżeczkę  i udajesz że Cię zabijają nożem.  Czyli dobra impreza była?
-Nie dobra. Ona była nie zwykła. – mówię po czym zasypiam.




Grom historia mieszana


„Gdzie jest ta legitymacja?!” pomyślał Grom przeszukując  po raz setny swój pokój. Sprawdzał już wszędzie . Odsuną łóżko , biurko , sprawdził już wszędzie ale nigdzie nie było tego głupiego etui  z biletami miesięcznymi i legitymacją.
Zbieg na dół  wpadł do kotłowni. Jeszcze raz wyrzucił wszystko z kosza na brudną bieliznę ale znowu nic.
-Czego ty tam tak szukasz?- powiedział dziadek  który pojawił się z nikąd .
-Eee. ..  no portfela. – wybąkał Grom wiedział bowiem że nie może powiedzieć iż zgubił miesięczny bo by dostał potężne kazanie na temat jaki to on jest roztrzepany i nie odpowiedzialny . „Nie , nie tym razem poradzę sobie  sam” – pomyślał , godząc się z myślą że szybko nie ujrzy biletów i cieplutkiego miejsca w Owsiaku..
-Ja spadam do szkoły .
-Już ?  jest szósta rano.
- No mam jeszcze kilka spraw do załatwienia . – mówił wciągając glany . Nim dziadek zdążył jeszcze o coś zapytał chłopak był już po za domem. „Grom ogar tak? Stopem do Dierżgonia nie ma daleko.. to tylko 24 dasz sobie rade tak? Zawsze dawałeś to teraz to pryszcz” . Po chwili był już na drodze prowadzącej do drogi wojewódzkiej.  Co chwile robił sobie wymówki. Wiedział że teraz codziennie rano będzie musiał tak jeździć.. wszystko to przez to że tak ostro zaimprezował w ten weekend , przez trzy dni praktycznie trzeźwiał, wlewał w siebie wszystko co miał pod ręką. Nie robiło mu różnicy czy pije piwo wino czy wódkę. Pierwszy raz od ponad roku mógł sobie pozwolić na zupełne zapomnienie o wszystkim. „Kurde, etui musiało mi wypaść jak im pokazywałem legitymacje .. „ przypomniał sobie nagle Grom.  Faktom nie zaprzeczy. W piątek jechał z jakimiś przemądrzałymi facetami którzy mu  nie wierzyli ile ma lat .  Imponowało za to im to że przechylił pół butelki wódki na raz i zapił to piwem a nie sokiem. Więcej nie pamięta żeby wyjmował legitymację.
Pogrążony w przemyśleniach , doszedł do celu swojej podróży. Teraz tylko liczyć na szczęście  że wyrobi się na pierwszy Wos. Jeśli nie to wpadnie mu kolejna godzina. „muszę zdążyć .. jest czas ,jest dopiero  6.32 .. nie no nie wierze” zatrzymał mu się już samochód, po mimo tego że go przed chwilą wyminą .  Grom natychmiast podbiegł do samochodu
-Dobry , dokąd pan jedzie?
- Pod Dzierżgoń , a ty? – odpowiedział kierowca
-Dokładnie tam! Mogę ?
-Wsiadaj .
Bez żadnego zawahania w siadł do samochodu. Kierowca ruszył z piskiem opon. Po chwili zadzwonił do niego telefon. Odebrała. Grom był trochę zdziwiony rozwojem sytuacji.
-Tak . Mucha wpadła w sieć.
Chłopak pobladł , na czoło natychmiast wstąpiły mu zimne krople potu. Był przerażony. Czyżby tym razem noga miała mu się powinąć i spełnią się słowa ty wszystkich którzy ostrzegali go przed jeżdżeniem na stopa?  Jak kretyn im nie wierzył…
-Proszę pana ja chyba będę już wysiadał..- wybąkał , lecz kierowca tylko zablokował drzwi i przyśpieszył.
„Jak tylko się gdzieś zatrzymamy sięgam do kostki , i niech się dzieje co chce. Tanio skóry nie sprzedam.” W swoim plecaku Grom trzymał kij który często służył mu do obrony , gdy skinów było więcej niż dwóch . Owy kij był dla niego przedłużeniem ręki. Świetnie nim walczył. Wiedział bowiem że tym razem może nawet i on nie pomógł. „Mój druhu, to może być nasza ostatnia bójka”
Gdy tak rozmyślał co dalej będzie samochód  się zatrzymał nagle. Do miasta było jeszcze około 6km.
Drzwi się otworzył. Grom odruchowo przekręcił się w prawy bok i kopnął. Osoba która najwyraźniej chciała go wyciągnąć z samochodu upadła z hukiem. „Ciekawe  ilu was jeszcze jest frajerzy.. „  pomyśl wychodzą z samochodu w ręce trzymają swój czarny owalny kij. Zapewne nie jedna osoba widząc Groma przeraziła by się . Był wysoki , miał 186 cm wzrostu długiego czerwonego irokeza , cały ubrany po wojskowemu . Wysokie glany  szesnastki dopełniały jego wyglądu.  Poczuł rękę na swoim ramieniu. Nie odwrócił się aby spojrzeć kto to , tylko upuścił kij na ziemię i przerzucił przeciwnika przez lewe ramię. Podniósł kij za nim wstał i już chciał uderzyć przeciwnika ale w ten spostrzegł że to Jabol, a kolesiem którego kopnął jest Jeremi.
-Ludzie co wy odwalacie? –spytał.
-Mogę cię o to samo spytać , nie wiedziałem że jesteś taki bojowy stary . Chcieliśmy ci po prostu zrobić numer a ty kopiesz swoich braci. – powiedział z wyrzutem Jeremi.
-No bardzo śmieszne ! A się ubawiłem . A kim jest niby ten cholerny kierowca?
-Mój starszy, idioto jeden. A i oto twoja legitymacja, zostawiłeś ją u mnie w pokoju.- to powiedziawszy Jabol rzucił do Groma jego etui w niebieskim kolorze.
-Debile jesteście. Wale tą szkołę. Stawiam wam za to dobre wino. I Jeremi , bracie trzymaj się, nie chciałem kopnąć tak mocno …
-E tam , kopiesz jak baba ..
Po tym wszyscy wybuchneli  gromkim śmiechem. Udali się do najbliższego sklepu , i kupili 6 buczków.
Spili się jak zwykle , gdy Grom miał ochotę zrobić coś pożytecznego dla świata..i tak miną dzień temu specyficznemu punkowi. Wiele razy myślał o tym że bez tczewskich brudasów nie poradził by sobie w życiu. Nagle wybuch śmiechem , przypomniał sobie bowiem  że wszystko tego dnia wydarzyło się tylko dlatego że zapomniała od Jabola legitki. 

Świat pięknie wiruje

Wstaje rano , ogarniam się. Zaścielam łóżko . Idę jeść . Obiecuje sobie, że ten dzień przesiedzę w domu.
Podchodzę do kanapy, siadam . Patrzę tempo w jakieś tandetne reklamy w telewizorze . Dostaje esemesa.
Nie chce podnosić telefonu, wiem że od tego wszystko się zacznie. Idę do góry. Siadam przy komputerze. Włączam Facebooka, po kilku minutach dostaje wiadomość "przyjedziesz do mnie? mam ochotę na wirowanie" Odpisuje " Będę jak złapie stopa"  . Bez pośpiechu stawiam sobie włosy. Ubieram glany, pakuje skórę, zawiązuje arafatkę.  Wychodzę z domu. Odpalam papierosa. Idę na Berlinkę dzielącą Tczew z Pelplinem .Wystawiam rękę . Mija mnie jeden samochód , drugi ,kolejny. W końcu zatrzymuję się jakiś dziadek . Pytam tylko czy jedzie do Tczewa , on potakuje. Jedziemy dwadzieścia minut w pięknej ciszy. Wysiadam przy samych granicach miasta , które dało mi tyle pięknych wspomnień.  Jestem tu mówiony jeszcze z jedną osobą.  Ona ma to co ja chcę. Ma tego dużo. Idzie. Prosta wymiana bez słów. Ja podaję banknoty stu złotowe on małe pigułeczki. Żegnamy się kiwnięciem głowy. On odchodzi, ja biorę magiczną pigułkę Morfeusza i przenoszę się do mojego ukochanego Matrixa. Po kilku chwilach , czas zwalnia nie bezpiecznie a ja czuję się jak Neo unikający zagrożenia. Uciekający przed kulami. Jest mi niezwykle dobrze. Dziś nie miało tak być. Miałem być w domu. Ale co z tego? Nie będę żałował bo czasu już nie cofnę.
Nawet nie wiem kiedy docieram pod blog osoby dla której tu przyjechałem. Wychodzi. Przytulamy się. Kochana siostra. Palimy. Cieszymy się. Opowiadamy jak miną nam wczorajszy dzień. Śmiejemy się. Lubię to . Naprawdę . To jest pozbawione jakiegokolwiek sensu ale ONA nie spyta się mnie po co to robiłeś? albo: Przestań , tak robić to jest złe!  Ona spojrzy się na mnie tym swoim wzrokiem pełnym politowania. A ja wtedy mówię. "to ty podałaś mi pierwsza ,odpowiedni haj. Teraz się nie czepiaj" I dalej się śmiejemy. Wpadam na pomysł żebyśmy gdzieś pojechali. Wprawdzie mamy do kogo.  I znowu to samo: łapie stopa, gadka  ludźmi. Po drodze zażywam jeszcze kilka pigułek. Jestem już w niebie. Rozmawiam z kierowcą o punk rocku. O Sex Pistols, o jakimś Punku nożowniku ...hmm chyba o Wydrze. Wysiadam w małej  miejscowości . Dzwoni do mnie kumpela . Mówi mi którędy mamy iść. Nie jestem wstanie chodzić. Ja latam. Widzę białe duże ptaki , ogromną żółta kulę, to samą jaką wyrzucał Songo Ku w przeciwników. Cofam do tyłu ręce , kieruje je złożone w odpowiedni sposób w okolice żeber.  Wrzeszczę "kamehameaaaaaaaaaa" i wystrzeliwuje pocisk gdzieś w  pola. Zaczynam tańczyć , latać , lewitować, przenikać przez ściany , ale dopiero po chwili uświadamiam sobie że to wszystko dzieje się w mojej głowie, a sam stoję jak wryty. Ciało nie słucha już poleceń mózgu. Ono wie że mózg jest dla niego nie bezpieczeństwem. Niebiesko włosa dziewczyna woła mnie przez okno. Najwyraźniej to tu mieliśmy dotrzeć. Wyskakuje nagle z domu tulimy się do siebie. Po dłuższej chwili uświadamiam się że to moja znajoma . Idziemy do niej do pokoju. Tam jest Ruda.  Zaczynamy gadać , śmiać się, dostajemy ciasto z bananami , wpadam na genialny pomysł zrobienia placka z haszem. Nie ma tylko jednego składnika- haszu. Gadamy o ziole . Dostaje małą daf kię do pokruszenia. Robię miszung, nabijam lufki palimy śmiejemy się, rozkminiamy. Nagle Mówię :
"Co jeśli bóg jest Marihuaną a my źle spożywam hostię ? " Zaczynam dyskutować na ten temat. Dochodzimy do wniosku że tak nie może być , bo było by to  zbyt piękne. Oglądamy jakiś mój filmik. Dziewczyny mówią że zostanę gwiazdą internetu . :  ) . Po jakimś wychodzi z naszej pięknej , małej hasz komory. Wracam do domu. Taki sobie, mały ,  biedny, uśmiechnięty. Świat dalej mi pięknie wiruję, a ja wole go , gdy patrzę na niego przez swoje różowe okulary.  Nie chcę zła ani dobra. Nie chcę widzieć  ani czuć. Ja chcę wolnym być . Ja chcę żyć!



http://www.youtube.com/watch?NR=1&v=JvxG3zl_WhU&feature=endscreen

Ten trzeci

-Myślisz że on może być trzecim?
-Tak, czuje od niego pewną energię, wierzy w demony , widzi je i czuje gdy coś jest nie tak.
-Ale Pandemonie , on jest zbyt słaby... Nie poradzi sobie z tym. Jego organizm .. Postura...
-Milcz Niema! Nie każdy kim jest zainteresowany mój pan musi być wielki , przystojny i zdrowy. ON go wybrał. Pan ma co do niego pl..
-Puście mnie ... on tu jest!!- przerwała słowo Pandemonowi , osoba która nagle pojawiła się w komnacie cienia. Zrobiła rzecz za którą zginie,  przerwała Pomruk Snu, narażając na przerwanie rozmowy. 
-Podejdź tu, śmiertelna! 
Osoba , kobieta która wiła się po komnacie , nagle , posłusznie wstała kierując się w stronę nad człowieka. Bała się , każda jej kończyna chciała uciec jak najdalej stąd. Lecz kierowała się wprost do źródła głosu. Powoli , krok za krokiem zbliżała się do niego. do końca swej egzystencji...
-Panie.. czy mogę na to nie patrzeć..? -Powiedziała Niema , drżąc na myśl tego jak jej Pan potratuję  ten niewinną osóbkę , rodzaju ludzkiego. W przeciwieństwie do swego mistrza , posiadała jeszcze uczucia. Nie lubiła widoku śmierci. Zabijała tylko gdy musiała.Zawsze szybko, tak aby jej ofiary nie cierpiały , bardziej niż było to wskazane. Pandemon zaś uwielbiał znęcać się nad swoimi ofiarami. Niema wie , co zaraz się stanie. Mistrz wyciągnie za swego małego brązowego paska mały sztylet, rozkroi swej ofierze pierw ręce , tak aby mógł jednym ruchem ściągnąć z niej płaty skóry , następnie ostrze powędruje do jedynego źródła światła w tym pomieszczeniu , wielkiego posągu w kształcie czerwonej kuli  , w jej  środku płonie  żywy ogień.  Aby następnie wbić go powoli z potylice ofiary tak aby każdy jej nerw czuł nadchodzącą śmierć. Gdy ofiara zacznie konać , On łaskie wbije nóż w mózg, pozwalając ofierze umrzeć.
-Nie , musisz tu zostać. To nie potrwa długo .- odpowiedział Pandemon, po czym przemówił do ofiary -Kim jesteś aby przerywać moją rozmowę śmiertelnico ?!
-Człowiekiem... Grzesznym.. Błagam.. ja..-mamrotał owy człowiek..
-Jesteś kobietą, dlatego możesz wybrać śmierć. Szybka i  bolesna , czy powolna ale bez bolesna? 
-Wybieram.. Życie...
-Takiej możliwości nie miałaś ..-powiedział powoli i spokojnie mistrz. Po czym wbił nóż w samo serce swojej ofiary. Niema była zaskoczona, czyżby Pan , chciał wrócić jak najszybciej do przerwanej rozmowy?
-A więc kontując.. Ten Goth jest trzecim  Nie myśl o nim , póki co , gdy przyjdzie czas jego długie czarne włosy staną ci przed oczyma. Nie rozprawiaj o nim. Nie myśli. Nie obserwuj go. Daj mu żyć. Powoli będę go wtajemniczał w demonologię i cel do jakiego został stworzony. Co nagle to po DIABLE.- wypowiadając te słowa Pandemon zawały bez dźwięcznym śmiechem. Następnie wyją nóż z ciała ofiary i rozpoczął wycierać go o swój jaskrawo czerwony płaszcz- Jeśli złamiesz któreś z moich postanowień, kara będzie sroga. Tym razem , nie okażę łaski , konać będziesz dużo ciężej niż ta martwa jednostka leżąca u moich stóp. 
-Tak panie , A czy Rudo włosa może o tym wiedzieć?
-Kiedyś ktoś spisze tę rozmowę, wszystko dzieje sięw odpowiednim czasie, wtedy gdy ci śmieszni ludzie przygotowani są na informację , która nie zmiarzdży ich słabej psychiki. 
-Rozmumiem panie.
-A teraz oddal się .. Pora aby udał się na spoczynek.. I pamiętaj Skrzypek nie może o niczym wiedzieć.. Inaczej losy naszej bitwy ulegną nie kontrolowanej zmianie..





Ta Trzecia

-Powiedz mi ile wiesz o demonach?
-Wiem , dużo rozmawiam z nimi , wywołuję , karmie.
-Czy słyszałaś kiedyś o Lilith?
-Tak słyszałam. Nie dawno wypędzałam ja z czyjegoś ciała. Nie pamietam kogo. -odpowiedziała Safirowa  Łowczyni.
Pandemon zastygł w miejscu. Czy jest szansa ze się pomylił , że to wszystko co sobie ułożył , to jak przygotowywał po woli Skrzypka w tym momencie poszło na marne . Nie , to nie moze byc prawda, może ich ma być więcej niz jedna osoba? Może ma stworzy legion? nie nie ... Memnoch mówił mu o jednej osobie , Azazel powtarzał słowo "jedna" ... Czy mozliwe jest ze zle odczytał znak , że słowo "jedna " nie jest kierowane do osoby , tylko jej płóci ? ... "musze wniknąć w jej umysł... tam znajdę odpowiedz.."
-Łowczyni czy mogę zobaczyć twą krew? - Zapytał  Mistrz. 
-Ależ oczywiście- to mowiąc  rozwineła swe rękawy ukazując swemu nowemu panu nadgarstki. Pandemon nie stracil ani chwili. Wyjął mały nożyk ,naciął skore nowej wybranki , po czym  skierował jej krew do swoich ust, przy czyn deliktanie rozciął sobie jezyk , tak aby mógł przejść do wspomnień swej Łowczyni.
Przepełnił go uczucia... Wybranka była na tyle silna aby zablokować przed nim obraz, najwyraźniej musiał ją ktoś wtajemniczać.. "nie dobrze nie dobrze, nie będę miał nad nią pełniej kontroli... Myśli .. niestety.. "
Strach.. Strach prześladował tę niewiną istotkę od dnia narodzin.. Ciągle bała się powrotu do własnego patologicznego domu.. Strach przed jej ojcem.. Nie.. nie przed ojcem .. to matka ją biła... Ojciec tylko się temu przyglądał .. Ale... ona nienawidzi bardziej jego.. Dlaczego..? Dlatego że stał z tym swoim szyderczym uśmiecham nad jej zabliźnionym ciałem całe noce gdy myślał że jego córka spi.. Napawał się jej widokiem.. Podniecało go to jaką siłe ma jego żona.. był podwrażeniem jej "wyczynów"... Ale nagle bogo bojna dziewczynka zmienia się .. jej strach przeradza się  w wielką odwagę. Nie boi się ból.. przywykła do niego .. po za tym ktoś kto nie zdradzi swojego imienia rozpostarł nad nią skrzydła...
-Budzimy się , więcej nie zobaczysz kochaniutki.. nie ufam ci jeszcze na tyle kochanienki mroczny mistrzu aby pokazać ci kto stoi nade mna. Powiem ci jedno. Wiem dlaczego tu jesteśmy. Wiem dlaczego rozmawiamy. Tylko dlaczego wybraleś miejsce , gdzie spacerują nie winne osoby ? Każda z nich może zostać zabita bez powodu jesli wybuchniemy.. i ty i ja wiem że jesteśmy na tym samym poziomie... i może się to skończyć tragedią...
-Nie waż się do mnie mówić bez należnego mi szacunku. Pamiętaj że ty nadal jesteś śmiertelna-Powiedział Pandemon  łapiac Łowczynie za szyje.- w każdym razie, zabrałem cię do jednego z neutralnych miejsc , gdyż nie chciał bym aby kto kolwiek nam przeszkodził ,.. skarbie . Ten park jest wolny i od aniołów i tych którzy upadli.. nie mają tu mocy.. A co do ludzi.. on nas nie widzą .. Czas dla nas nie istnieje w tym miejscu.. jesteśmy ponad nim. A teraz wybacz , ale nie mogę , póki co z tobą dłużej przebywać. Za dużo rzeczy do siebie nie pasuje... Muszę poskładać jakoś to wszystko.. i unicestwić Skrzypka.. Nie jest mi już potrzebny,.,

To powiedziawszy Mistrz znikł ... Łowczyni została sama, stała chwilę w otępieniu. Potracali ja ludzie którzy pedzili do pracy.. nikt nie zaobserwowal tego co sie wlasnie dzialo... wszystko jest normalnie , nienormalne..

Bilet przemian życiowych

Wszedł do autobusu. Ubrany w zwykłe jeansy , jakąś prostą bluzę. Usiadł na pierwszym wolnym miejscu. Ubrał słuchawki i zamkną oczy. Nie przejmował się niczym, chciał po prostu dojechać bez przeszkód do celu. Pogrążony w świecie wyobraźni muzycznej wsłuchiwał się w słowa piosenki. Niezbyt konkretnej czy wyszukanej. Proste zwykłe nuty z jakiegoś radiowego super hitu. Zerwał się nagle. Zapomniał o                 najistotniejszej rzeczy. Jednym krokiem doskoczył do kasownika i zrealizował cel kasując bilet. Zadowolony z powodzenia misji ponownie chciał się rozłożyć na swoim dawnym miejscu. Tyle że jego azyl był już zajęty przez jakiegoś staruszka. Z dezaprobatą rozejrzał się wtórnie po autobusie. Z przodu na lewo od kierowcy było kilka wolnych miejsc. Gdy był już dwa kroki od nowego legowiska ,autokar ostro zahamował a on sam wylądował z gracją na podłodze pojazdu. Nim stał z ziemi , otrzepał się z kurzu , pewna rudo włosa piękność zadomowiła się już na trzech wolnych miejsca w raz ze swoimi czterema siatkami. Chłopak przemierzał autobus wielokrotnie szukając dla siebie wolnego miejsca lecz albo już ktoś je zajął tuż przed nim lub po chwili podchodziła do niego pani z pytaniem "czy mógłbyś mi ustąpić miejsca?" na co nie mówiąc nic, wstawał i szukał kolejnego wolnego siedzenia. Gdy już je znalazł , spostrzegł iż już musi wysiadać. Z naburmuszoną miną , przełączył piosenkę na mocną brzmiącą, jego szare buty zastąpił masywne , wielkie glany. Krótkie włosy  zamieniły się na mocne długie czarne, pieszczochy zastąpiły mu zegarek a na bluzie wyrósł napis "Sabaton". On już podjął decyzje gdy wyszedł z autobusu. Już nigdy więcej nie skasuje biletu.

Wooodstock



Bartek tuż po otwarciu oczu przypomniał sobie cały wczorajszy wieczór. Stał się ofiarą kaca mordercy. Najchętniej nie ruszał by się z namiotu tyle że już słyszał nawoływanie kolegów aby wstawał bo czas świętować pierwszy dzień najpiękniejszego festiwalu świata. Niechętnie wygramolił się na zewnątrz , światło dzienne oślepiło go w pewnym momencie na tyle że  nie wiedział co się z nim dzieje. Gdy doszedł do siebie trzymał w ręku grubego skręta.
-Masz ziomek. Najlepsze lekarstwo na kaca. –Powiedział do niego Sroka Jeden z przyjaciół poznanych na miejscu
-Nie mam Kaca stary. Po prostu troszeczkę boli mnie głowo i tyle.-odpowiedział naburmuszony Bartek. Wiedział że nie może pokazać kolegom swojej słabości . Co innego gdyby był tu tylko Sroka. On potrafił zrozumieć  człowieka.
-Ta nie masz kaca mówisz? To dlaczego ubrałeś bluzkę  nie tak jak trzeba? –Krzykną do niego Homer.
-Dajcie chłopakowi spokój. A ty Homer nie pamiętasz jak wczoraj wzięło cię na wymioty i trzeba było pozbyć się Pinokia? –Zaoponował Kamil.
-Oj dałbyś już spokój Sroka.-odpowiedział Homer.
Pinokio w zasadzie był to kawał drewna który nie przysłużył się w budowaniu obozowiska , dlatego tez  uzyskał takie zaszczytne  imię.
-Dobra ludzie ja lecę pod krany. Muszę zmyć z siebie tą cholerną noc.- powiedział Bartek ruszając w stronę namiotu aby wyjąć  ręcznik i żel pod prysznic.-Idzie ktoś ze mną? –Odpowiedziała mu cisza dlatego ruszył w stronę kranów.
Idąc rozmyślał o tym że już dziś rozpoczną się pierwsze koncert. Sam czekał na ostatni dzień. Sabaton . Już raz przez głupotę nie poszedł na ich koncert , tym razem jednak będzie inaczej .
-Sorry wiesz może gdzie są krany- spytała go rudo włosa dziewczyna która perfidnie przerwała mu rozmyślania.
-Ta. Cały czas prosto. I w prawo.-Powiedział na odczepnego Bartek.
-Nie chciałbyś mnie zaprowadzić?
-Jakoś nie bardzo mam ochotę.
-Trudno. –Powiedziała dziewczyna odchodząc.
Nie chciał sprawić jej przykrości. Po prostu nie ma tego ranka ochoty na rozmowę z kim kolwiek. Jego celem jest spłukać się lodowatą wodą  i powrócić do świata żywych .

Do kranów miał spory kawałek ale jego oczy cieszyły się na widok wioski która już najwyraźniej zaczynała żyć.  Idą przyglądał się ludziom który przyciągali uwagę  swoim zachowaniem bądź  ubiorem . Widział  grubego faceta który miał tabliczkę „Zeus. Zbieramy na przywrócenie dawnej świetności”  Kobietę która  pozwalała się przytulać za 50gr. Paczkę chłopaków  którzy chodzili z kubkiem żeby im dolać piwa. Drobnych złodziejaszków którzy kradli bransoletki woodstokowe.
-Stary po co idziesz dalej?
Słysząc znajomy głos Bartek spojrzał w kierunku z którego  dochodził. Dopiero gdy rozejrzał się po okolicy spostrzegł że już  trzydzieści metrów temu powinien skręcić.
-Dzięki Koniu . Gdybyś się tu nie pojawił,  musiał bym pewnie spory kawał się cofnąć.
-E tam . Ja właśnie się umyłem także mykam do obozu.  Tylko się nie zawierusz! Pamiętaj !
 Mówiąc to ruszył w przeciwną stronę  niż nasz bohater. „ach kochany koniu” pomyślał Bartek . I miał racje. Koniu potrafił poświęcić wszystko dla swoich przyjaciół. Nie raz już ratował kogoś z niezłych tarapatów pomimo tego że jest tu dopiero dwa dni.
-To jest to czego potrzebowałem! Achh zimna  wodo nacieraj! –Mówił Bartek biorąc prysznic.
Gdy już się umył i zaczął trzeźwo myśleć stwierdził że jeszcze nic nie jadł tego dnia a jest już godzina trzynasta. „tak to właśnie jest na woodzie pierw skręt i piwo potem jedzenie” - pomyślał.
Gdy już dotarł do obozu wpadł tylko po portfel do namiotu i już chciał opuścić obozowisko gdy usłyszał wołanie Sroki:
-Ty , młody gdzie idziesz co? Ładnie to tak się wymigiwać i nawet z  kolegą małego drinka nie wypić ?
-Sorry stary , ale padam z nóg  .. jeszcze nic nie jadłem

-Na jedzenie  przyjdzie pora potem !  Koniu podaj no koledze kubeczek i wlej wódki od serca no!
-Się robi!
-Nienawidzę was ,wiecie o tym? -powiedział Bartek  odbierając kubek z wódką od kolegi.
-Pitolisz . To co panowie za dzisiejszy dzionek? –Powiedział Kamil poczym wypił całą zawartość swojego kubka.
Jak zwykle mieli wypić tylko po jednym kubeczku wódki , skończyło się na litrze wódki.  Ani się obejrzeli a zegar wskazywał godzinę czternastą trzydzieści pięć.  Za pół godziny  oficjalnie rozpoczęcie  Woodstocku ! Wszyscy zerwali się z podłogi  ruszając w stronę namiotów. Za chwile zawołają dziewczyny aby stawiały im irokezy  ,farbowały włosy , przebijały uszy. Lecz teraz każdy  idzie ubrać się  tak aby było im wygodnie gdy będą tańczyć pogo lub skakać w rytm muzyki ukochanych zespołów.  Bartek ubierze jak zwykle swoje wytarte czarne  rurki , czarną ćwiekowaną  na ramionach romaneskie  bluzę  Sabatonu  oraz swoje dwa pieszczochy. Gdy już przystroił się w swoje ulubione ciuchy   wyszedł z namiotu by ubrać glany.
-Siemasz. Zrobić ci irokeza?- Bartek staną jak wryty. To ta sama dziewczyna którą spławił „rano” gdy szedł się myć .
-Cześć. Nie . Poradzę  sobie jakoś. Ale dzięki za fatygę.
-Daj spokój  Bartek!  To naprawdę nic wielkiego.
-Umiesz to w ogóle robić?  Moja włosy bez  tapirowania nie będą stały.
-Tak , zobaczysz efekty . Zamykaj oczy i siedź cicho!
Nie wiadomo z jakiś przyczyn Bartek posłuchał rudej dziewczyny. Widać było że miała wprawę w tym co robiła. Po pięciu  minutach jego czerwony irokez stał i żaden kosmyk włosów nie opadał .
-Dzięki wielkie . Tak właściwie skąd wiesz jak się nazywam ?
-Byłam tu wczoraj , ale najwidoczniej byłeś tak pijany że mnie nie pamiętasz. Spodobało mi się to co mówiłeś o nazistach.
-Tak?  Jak pewnie już wiesz nienawidzę nazistów a  ty wylatujesz tu z glanami które mają białe sznurowadła  zawiązane w drabinkę?
- Po prostu pasują mi do martensów?
-I nie masz nic wspólnego ze skinheadami ?
-Nie obrażaj mnie.
-Dobra już dobra. Wyluzuj, tylko pytam tak ?  Ałł…. –zawył z bólu Bartek gdy Ruda celowo pociągnęła go za włosy.
-Cienias.
-Dzięki  za postawienie włosów  , ile kasy Ci wiszę za to cudo  ? – powiedział chłopak  wyjmując portfel.
-Nic  . Robiłam to bo chciałam żebyś wyglądał jak człowiek . Wybacz ale sam nie umiesz doprowadzić się do ładu- odpowiedziała z wyraźną satysfakcją  w głosie.
- W takim razie zaszczycę cię swoim towarzystwem , jeśli tylko masz na to ochotę .  I ..no tego.. możesz mi przypomnieć swoje imię ?  Jakoś wypadło mi z głowy.
-Imiona są nie ważne.  Mówią na mnie Gotka.
-A więc ,Gotko ruszajmy w wir koncertowania pogowania !
To powiedziawszy Bartek skierował się w stronę wyjścia z ich obozu. Kątem  oka zauważył że dziewczyna idzie za nim. Jej twarz nie wyraża jakich kol wiek uczuć , nie cieszy się, nie jest też smutna.
Jedyne co robi to dokładnie przygląda się mu, bada każdy element jego ubioru  , wyglądu.
W pewnym momencie zrównali się krokiem.  Szli w milczeniu przez tłum ludzi którzy nie zwracali na nich żadnej uwagi.  Tu-na Woodstocku - każdy wygląda inaczej  a zarazem podobnie do każdej osoby którą mijał.  Bartkowi podobało się to , nie lubił wokół  swojej osoby robić szumu.  Chciał mieć święty spokój.  Po kilku minutach usłyszeli grający zespół. Nie rozpoznali  na początku kto jest teraz na scenie  , byli przekonani bowiem że zdążą jeszcze  na uroczyste otwarcie tego festiwalu , jednak za późno wyszli z obozu i rozpoczęcie Wooda obejrzeć mogą sobie jedynie w telewizji.

-Słyszysz ?! To Analogs! – wykrzyknął chłopak.
-Lecimy tam . Rozumiesz. Musimy.Być.W.Pogo.Pod.Sceną.
-  Dwa razy … - nie dokończył Bartek , gdyż  zaczęli biec.  Chwycili się za ręce aby nie zgubić się w śród tłumu. Biegli jak opętani, nie oglądali się na ludzi który potrącali , nie  którzy próbowali ich szarpać  do tyłu aby powiedzieć im co myślą o ich przedzieraniu się przez tłum . Jednak nic z tego nie wyszło., para biegła tak długo aż im oczom ukazał się scena. Byli tak blisko że mogli bez problemu wdrapać się na scenę.
-A teraz specjalnie dla Brudasów którzy  wpadli na Woodstock zagramy o!Młodzież!  ! !  - powiedział do publiczności Dominik "Harry"Pryzma wokalista kapeli.
W momencie gdy perkusista wybił rytm , gitarzyści uderzyli w wiosła  tłum zaczął szaleć. Wszyscy skakali , machali rękoma nogami  w rytm piosenki.
 Nagle ktoś  zaczął krzyczeć:
-Ściana śmierci ! Ściana Śmierci dla Harego! .Ściana !
Na te słowo wszyscy którzy byli w okolicach sceny rozstąpili się na dwa rzędy . Pech chciał że Gotka i Bartek znaleźli się idealnie naprzeciw siebie. Zanim to spostrzegli , nastąpiło już zamkniecie ściany , obie grupy natarły na siebie.  Gotka poczuła że traci równowagę lecz w porą ktoś ą złapał. To był Bartek.
-Nie pozwolę Ci upaść Gotko . – wyszeptał jej do ucha.
-Jestem Julia, kochanie. A teraz chodźmy stąd. Myślę że chcesz zmienić mi moją ubłoconą bluzkę
Gdy wyszli już z tłumu Bartek powiedział:
-Prowadź do swojego namiotu.
-Oczywiście. Widzisz, ja zawsze dostaję to czego chce.
-To znaczy ?
-Wczoraj założyłeś się ze mną że nie będę wstanie cię uwieść …
-Różne głupoty mówię gdy jestem pijany – przerwał jej chłopak delikatnie całując ją w usta. –Pamiętam cię doskonale z wczoraj,  jednak bałem się że twoje wczorajsze „kocham cię” było złudzeniem.

















Tekst dedykuje Brudasom z Tczewa  Przepraszam za białe pole w pewnym miejscu tekstu .Nie Umiem tego zmienic :( 

niedziela, 6 kwietnia 2014

Sens Życia

Cztery ściany , a w nich on. Mały chłopiec który pogubił się w swoim życiu. Rozmyśla  o tym co zrobił. Ma problem z odnalezieniem siebie w tej przykrej szarej rzeczywistości..

Ten jeden krok , który wszyscy w jego otoczeniu nazywają błędem, szczeniackim zagraniem,  dla niego był wspaniałym snem. Odnalazł w swoim życiu coś co już raz utracił.. prawdziwą przyjaźń...
Ale każdy sen jest tylko złudzeniem i zawsze musimy wracać do życia realnego.. a z tym chłopiec sobie nie radził.. 

Pewnego  zimnego grudniowego wieczoru  , postanowił do kogoś napisać. Miał już dość życia w samotności. Spędzania każdego dnia w pokoju..  Chciał się uśmiechać tak jak kiedyś. Chciał cieszyć się spotkaniami... chciał aby jego dawne życie powróciło...właśnie dlatego napisał do niej.  Ona , urocza złoto włosa dziewczyna była najodpowiedniejszą osobą. Złoto włosa, przeszła w życiu podobne rzeczy , dlatego właśnie potrafiła zrozumieć zawiły tok rozumowania. Minęła minuta.. druga.. trzecia.. dziewczyna nie odpisywała... Zniechęcony chłopiec chciał już odłożyć laptopa i wrócić do świata swych ukochany książek gdy złotowłosa mu odpisała. Chłopiec rozpoczął temat , swoich problemów ...

-Wrócłem do poezji wiesz? moje marne wiersze sprawiają że choć na chwilę się uśmiecham..-zaczął chłopiec
-Zawsze można znaleść powód aby się uśmiechać mój drogi..-odpowiedziała
-tak? Ja uśmiecham się ostatnio tylko kiedy z tobą piszę , lub tworzę... resztę dnia wegetuję.. też to przeżywałaś ? 
-Tak i to wiele razy.
-I jak sobie z tym radzisz?
-Zawsze znajduje jakiś maly nic nie znaczący powód  dzięki któremu moglam się usmiechnąć.. Włączałam głupi film. Słuchałam muzyki. Pisałam .
-Nie nudziło cię to? Ciągłe szukanie sensu istnienia.
-Nie, własnie to jest najciekawsze.. to daje jakiś cel w życiu który trudno zrealizować.
-A jeśli człowiek nie chce szukać powodu?  trudno to jest wejść na mont blanc -,-.
-Nikt go do tego nie zmusza,ale ludzka ciekawość zwycięża i chcą nie chcąc szukamy tego sensu.
-Człowiek to wyjątkowo głupia istota .

Tym zwrotem chłopiec zakończył rozmowę. Wiedział już jaki jest sens jego uśmiechu. Wiedział że warto dalej żyć. Dlaczego? To głupie pytanie.. nalezy żyć po prostu , żeby robić na złość tym którzy nas nienawidzą i żeby trwać przy tych którzy nas kochają , bo nigdy nie wiemy kiedy będą nas potrzebować. A jeśli tak po prostu chłopczyk znikna by z tego świata , który jest o wiele mniej kolorowy niż sobie go wyobrażał przez całe życie, okazał by się nie wiarygodnym tchórzem i hipokrytą...

XXX

Nim usiadłem nad zeszytem i zabrałem się do pisania minąłem martwe zwierze w lesie. Spojrzałem na nie, i poszedłem dalej.
   Im dalej brnąłem po ścieżce życia w świecie rzeczywistych zdarzeń , tym więcej rozprawiałem o jego celu . Poszukując złotego środka , paliłem mosty niszcząc siebie i ciało. Żyłem by robić na złość wrogom. Niczym dziecię zagubione w gęstwinie marzeń. Lecz otworzyłem oczy. Dojrzałem by umieć rozumieć. By widzieć piękno ignorując zło. Ciesząc się z cichych łez  które stały się rzadkością , niczym stary druh dający znak swego istnienia. Niczym Syzyf  wykonuję swą pracę , ciesząc się w życia wiecznego , nie ważne czy marnego. 
 Mogę tak jak ty Syzyfie teraz rozprawiać całą wieczność bo pogodziłem się ze światem , pijąc z Bogiem sake. 

Bilet Przemian Życiowych.

Wszedł do autobusu. Ubrany w zwykłe jeansy , jakąś prostą bluzę. Usiadł na pierwszym wolnym miejscu. Ubrał słuchawki i zamkną oczy. Nie przejmował się niczym, chciał po prostu dojechać bez przeszkód do celu. Pogrążony w świecie wyobraźni muzycznej wsłuchiwał się w słowa piosenki. Niezbyt konkretnej czy wyszukanej. Proste zwykłe nuty z jakiegoś radiowego super hitu. Zerwał się nagle. Zapomniał o                 najistotniejszej rzeczy. Jednym krokiem doskoczył do kasownika i zrealizował cel kasując bilet. Zadowolony z powodzenia misji ponownie chciał się rozłożyć na swoim dawnym miejscu. Tyle że jego azyl był już zajęty przez jakiegoś staruszka. Z dezaprobatą rozejrzał się wtórnie po autobusie. Z przodu na lewo od kierowcy było kilka wolnych miejsc. Gdy był już dwa kroki od nowego legowiska ,autokar ostro zahamował a on sam wylądował z gracją na podłodze pojazdu. Nim stał z ziemi , otrzepał się z kurzu , pewna rudo włosa piękność zadomowiła się już na trzech wolnych miejsca w raz ze swoimi czterema siatkami. Chłopak przemierzał autobus wielokrotnie szukając dla siebie wolnego miejsca lecz albo już ktoś je zajął tuż przed nim lub po chwili podchodziła do niego pani z pytaniem "czy mógłbyś mi ustąpić miejsca?" na co nie mówiąc nic, wstawał i szukał kolejnego wolnego siedzenia. Gdy już je znalazł , spostrzegł iż już musi wysiadać. Z naburmuszoną miną , przełączył piosenkę na mocną brzmiącą, jego szare buty zastąpił masywne , wielkie glany. Krótkie włosy  zamieniły się na mocne długie czarne, pieszczochy zastąpiły mu zegarek a na bluzie wyrósł napis "Sabaton". On już podjął decyzje gdy wyszedł z autobusu. Już nigdy więcej nie skasuje biletu.

Bijesz szmatę , idziesz jak za człowieka - czyli opowieść trzech bohaterów, złodziejki , sadysty i opiekuna.

"wstał , czy nie wstał ?"-pomyślała dziewczyna, leżąca w swoim małym łóżku, które w dzień służyło jej za ulubione biurko, na którym odrabiała lekcje lub robiła notatki w swoim niebiesko - zielonym dzienniku.
"ryzyk fizyk, idę! " postanowiła teraz wykorzystać sytuację, aby zdobyć pieniądze, które jej dziadek chował w szklanej kasetce pod swoim łóżkiem.
   Za pomocą kilku susów znalazła się w jego pokoju. Gdy już trzymała  pieniądze w garści, wstała, aby wrócić do pokoju i przespać tę feralną noc.
   -Znowu kradniesz?! -powiedział jej dziadek, po czym nie czekając na odpowiedź, sięgnął po swój pas.
Uderzył ją raz. Potem drugi i kolejny. Wpadł w szał. Tego dziewczyna bała się najbardziej. Już nie bił jej paskiem , teraz uderzał pięściami , kopał , rzucał nią po pokoju, aż końcu wylądowała na stole.  Oprawca złapał ją za włosy w kolorze tęczy i kilkukrotnie uderzył jej głową o blat.
  - Ja już cię nauczę, mała zdradziecka szmato ! Nie będziesz już...- nie dokończył zdania. Nie wiedział nawet, że już nigdy nie będzie dane mu go dokończyć. Poczuł uderzenie , tak jakby ktoś kopnął go w plecy. To Strażnik - chłopak dziewczyny, który teraz odpłaca się staruszkowi za wszystkie krzywdy swojej ukochanej. Bił staruszka w ślepym amoku , dopiero po chwili dotarło do niego, że jego ofiara już nie żyje.
Gdy udało mu się na chwilę uspokoić, podszedł do kolorowej.
  -Chcesz zapalić ?
 Dziewczyna tylko pokiwała głową , po czym odpaliła peta i głęboko się zaciągnęła. Poczuła smak mięty.
   -Co teraz zrobisz? -spytała przez łzy.
  -Teraz ? Pocałuję cię i ułożę do snu , a jutro pójdę siedzieć za tego gnojka.
  -Telefon prawda? Znowu przez przypadek zadzwoniłam do ciebie i dlatego wiedziałeś, że potrzebuję pomocy. Że ... chciałam żebyś mnie uratował...
  -Tak.- odpowiedział strażnik w duchu myśląc o tym, że ich acodinowy amok, okradanie bliskich, żeby zdobyć kasę zaprowadził go właśnie do więzienia , z którego szybko nie wyjdzie.
  -Kotek... dlaczego to zrobiłeś?
  -Bo ty byś to zrobiła, a więzienie nie jest dla takich pięknych kobiet.
  -Kocham Cię. - powiedziała po czym straciła przytomność.


Tego dnia umarły trzy osoby. Złodziejka, która próbowała zdobyć pieniądze na dragi , sadystyczny dziadek, którego fetyszem było sprawianie bólu innym , oraz chłopak , zakochany w kobiecie-narkomance, dla której był wstanie zrobić wszystko.
 Pech chciał, że spotkali się po latach , na szarym cmentarzu złych dusz , które nie mają wstępu do raju. Muszą wiecznie błądzić po swym życiu. Umierać i rodzić się na nowo, tak długo jak długo nie zrozumieją i nie zaakceptują siebie nawzajem. 

Byłem w Damaszku i założyli mi prąd.

-Idziemy czy nie ?
-No kurde , to jest twój wybór, ja znając życie zmarznę.
-Oj to ubierzesz się ciepło i będzie dobrze , ile można w domu siedzieć?-powiedział Patryk do swojej dziewczyny. Julia od dawna nigdzie z nim nie wyszła , a teraz mieli szansę się wyrwać , gdziekolwiek.
-Dobra. A mogę chociaż zjeść obiad? 
-W suwaj błyskawicznie , ja zaliczam łazienkę ,ubieram się i wychodzimy. -zadecydował chłopak.
Nie minęło pieć minut a oni już byli za blokiem dziewczyny i palili papierosa.  Był ich to nawyk , podobny do składania ofiary bogom w zamian za spokojną podróż , szybkie złapanie "okazji" i udany wieczór z Nimi. 
Gdy żar z płatnej trucizny upad na ziemię , a ostatnie kłębuszki nikotynowego dymu ulotniły się do atmosfery ruszyli w stronę przystanku autobusowego - miejsca na tyle dobrego aby zachęcić kierowców do zatrzymywania się.
-Pattttt zobaczysz nikt się nam nie zatrzyma ... pada śnieg , jest późno i w ogóle...
-Cicho, damy rade zobaczysz o 18 będziemy już w Tczewie ...
-yhy... już raz tak mówiłeś .... zaraz będę zaraz będę a dziesięć godzin łapałeś stopa !! 
-To był wyjątek tak? miałem ze sobą zbędny bagaż który odstraszał kierowców....
-Dobra jak już się uparłeś to nie gadaj tylko łap..- "zawsze ma jakieś wytłumaczenie... Ale i też zawsze sobie radzi... Gdyby nie on to... "
- Wsiadamy! -wyrwał Julkę z przemyśleń głos chłopaka który mało co nie posiadał się z radości na widok samochodu który zatrzymał się jakieś pięć metrów od nich..-dzień dobry , można? Jedzie pani może do Tczewa? 
-Niestety nie , tylko do Demlina. Ale zawsze macie bliżej. -Odpowiedziała Kobieta w średnim wieku.
-No spoko. Nam pasuje.-zamruczała Julka zapinając pas i siadając wygodnie na siedzeniu.
Droga była na tyle krótka że zdążyli zamienić zaledwie kilka zdań. Pat doszedł do wniosku że z ludźmi słuchającymi transu i techno nie ma sensu rozmawiać bo zachowują się jak katolicy broniący krzyża. Niby to bez  sensu niby nie ma racji a wydzierać się i kłócić będzie.
   Gdy grzecznie się pożegnali , wyszli z samochodu zaczęli na nowo swój rytuał  Papieros i dawaj z łapaniem stopa. Patryk kilka krotne się zastanawiał co będzie jak jego rozwijający się rak się w pełni naje. Może eksploduje?  Albo może to jest tak parszywa istota że nigdy nie ma dość... Ale to w sumie przykre , nigdy nie móc się najeść. Nie mieć apetytu i chodzić głodnym ... no nie za wesoło ma w każdym razie. 
  Po chwili znudziło im się trzymanie rąk na wysokości żeber , dlatego też zaczęli skakać , składać ręce w błagalnych gestach , mówić pod nosem itd... Te triki i tym razem przyniosły zamierzony cel. Zatrzymał im się czerwony golf dwójka. W środku dwóch facetów , którzy wydawali się mocno podchmieleni i poinformowali parę że mogą ich powieść jedynie do Swarożyna , gdyż najzwyczajniej w świecie dalej nie jadą. Gdy wszyscy usadowili się na powrót na swoich miejscach(golf bowiem miał tylko parę drzwi) Zaczęło się : 
1.-Nie jest pani w ciąży nie?  Bo po tych dziurach to bym mógł jeszcze jakaś aborcja zrobić i do więzienia iść. 
2. Ty kiedy ty jedziesz Stach? Toć młode jeszcze pomyślą że je do jakiego lasu wieziesz czy na inna żwirownia. 
3.My przez damaszek Jedzim? To to jakaś stolica w Izraelu czy Sudanie ? A w Syrii, widzisz jaki ja światowy chłop żem jest.
4. Wyszlim na tym jak Zabłocki na mydle, no albo jego tata. 
5.Pozwoliłem kiedyś wejść sobie na łeb wiesz? Tera mam dwie kobiety .. jedna chce kasy a druga tylko wrzeszczy....
Takimi i innymi stwierdzeniami raczyli Ci panowie autostopowiczów, którzy rozbawieni ich słowami tylko przytakiwali , śledząc krajobraz który zostawiali za plecami. 
 Jednak podróż w tak zacnym towarzystwie była by zbyt piękna  aby mogła trwać wiecznie. W Swarożynie na przystanku autobusowym nie daleko autostrady A1 Julka i Patryk na nowo zaczęli łapać stopa. 
 Tym razem ślepy los okazał się dobry , i nagrody złożone w postaci kilku papierosów małej ilości ognia i gazu przyniosły rezultat! Zatrzymał im się starszy siwi , lecz dobrze trzymający się facet. Dowiedzieli się że ma około 76 , pierwszy telewizor miał w 68  ...ale oglądał już telewizje czarno-białą  w roku 60. Powiedział im też że nie znosi kina, bo za 15 zł to może spać sobie w domu... Droga mijała .. rozmowy trwały... gdy nagle staruszek przyśpieszył. Patryk nie wiedział co się dzieje i odruchowa złapał swoją ukochaną za rękę. Samochód którym jechali wpadł w poślizg .. niestety kierowca nie opanował go i uderzyli w drzewo. 
Para na kilka tygodni trafiła do szpitala. Dziadkowi nic się nie stało. Najważniejsze jest to że gdy kilkanaście lat później Patryk poproszony o opowiedzenie tej historii powiedział tylko "Nigdy nie wybiorę Się do Damaszka , jak zakładają prąd - wolę sobie pospać w domu , za darmo." I to zdanie wszystkim wystarczyło aby wybuchnąć gromkim śmiechem. 

Człowiek

Przez całe życie uwielbiał takie klimaty. Spokojne miłe wieczory bo dobrze spędzonym weekendzie.Siedział przed laptopem popijając gorące kakao , komunikując się z ludźmi i słuchając szybkiej muzyki.
Gdy tylko ostatnie osoby opuszczały jego wirtualny świat sam nakrywał się kołdrą wspomnień i wsłuchując się w miarkowny oddech powoli zasypiał ..
O godzinie szóstej każdego ranka walczył z poduszką i budzikiem, gdy zdarzało mu się wygrać batalię , nagrodą był jedynie zimny niczym ludzie ciała prysznic.
I tak przez pięć deszczowych dni chodził jak zaprogramowany robot pierw do szkoły , później na uczelnie i do pracy.  W życiu nie szukał miłości , wiedział bowiem że ona jest uczuciem , podobnym do smutku , który można zastąpić chociażby szczęściem... Jedyne na czym mu zależało w życiu byli jego znajomi którzy trwali przy nim nie zależnie od pogody , katastrof czy sukcesów życiowych.
Jak każdy człowiek uprawiał grę życia najlepiej jak potrafił , nie jedno kronie używając wspomagań czy zakazanych tricków , nie był o wiele lepszy od was ani o wiele gorszy ode mnie . Po prostu żył uprawiając swój sport którym było przeżywanie dni tak aby wykrzesać z nich wszystko co możliwe...
Więc dlaczego do cholery jasnej to WY mogliście wydać na niego wyrok?
skazaliście go na śmierć , wyłączając go z życia !!
I to dlaczego ?
Dlaczego każdy z was ma prawo ocenia człowieka patrząc na niego z boku , nie będąc w nim , nie wiedząc co przeżywa? !
Dlaczego ktoś kto nie wyróżnia się z tłumu musi być szarą myszką?!
Dlaczego inność została tandetą zastąpiona ?
Dlaczego kreujemy się na wzór old skól , zamiast tworzyć nowe gałęzie tych drzew?
Dlaczego? Bo to jest proste , szybkie miłe i nie boli.
A on śmieje się z was z miejsca w którym króluje rozkład waszych ciał.

Złoty strzał.

Znowu widziałem to spojrzenie. 
Było przerażające.. przerażająco piękne
Spływała z niego nie nawieść głupca , który nie wiedział dlaczego chce skrzywdzić najbliższych,
żył tylko rządząc sprawiania bólu , znęcał się i pastwił nad ofiarą.. często nie podnosząc na nią ręki.
Jednak do mnie nie trafiały już słowa , zamknąłem się bowiem w pokoju do którego on nie ma wstępu. Bynajmniej tak myślę.
 Pewnego dnia , gdy tylko słowa ponownie zaczęły płynąć z jego jego ust , wycofałem się w kąt by nie prowokować wypływu jeszcze większych rezerw adrenaliny która i tak spowiła już jego umysł.
Nie udało się. Spostrzegł że po mimo korony cierniowej którą tkał ze słów , po moich polikach nie spływają sznurki krwawych łez..
I to go rozwścieczyło. Rzucał mną po całym pokoju , bił , kopał...
Tylko raz się odezwałem , tylko raz poprosiłem aby na moment przerwał..na moment..na sekundę.. przestał.. tylko raz o to poprosiłem.. Okazał mi łaskę.
A ja cicho nucąc poszedłem do pokoju , schyliłem się i wyciągnąłem pistolet. Naładowałem go , po woli schodząc po schodach.. Stanąłem metr od Niego i.. przyłożyłem pistolet do skroni.. STRZELIŁEM.
Wiem że najbardziej go zabolało to że to nie on strzelił. No i to że musiał posprzątać moją krew z podłogi.

Pamiętaj, czasami jedyną drugą ucieczki jest śmierć - więc zrób to tak aby wszyscy do około o tym mówili.. i przez to cierpieli.

Ludzkie grzyby - choroba serca

Wyobraź sobie że jesteś człowiekiem.. wiem to bardzo trudne. Wręcz a wykonalne. Ale wyobraź to sobie.

I pewnego dnia budzisz .. jak gdyby nigdy nic i widzisz na swoim ciele delikatnie opuchnięte miejsce ...
niedaleko rdzenia kręgowego.. trochę poniżej.Między rdzeniem kręgowym a prawą łopatką.
Nie zwracasz na to uwagi , ale z biegiem czasu naskórek w tym miejscu zaczyna Ci się łuszczyć...
Idziesz z tym do lekarza
on mówi ci że to zwykłe zakażenie skóry zapisuje maść. Jednakże okazuje się że maść którą ci kazał aplikować jest idealna do rozwoju grzybni która zaczęła się już tworzyć na twoim ciele.
Miała ku temu idealne warunki. Gdy się pociłaś dostarczałaś jej wody , gdy zaś nie byłaś spocona , odpowiednio ją wysuszyłaś.
Z podstaw biologi wiem że grzyby bardzo szybko i łatwo się rozprzestrzeniają.
I tak twoje twoje ciało powoli zmienia się w wielkie ogromne pole grzybów. Z racji tego że to bardzo rzadki gatunek grzybów które pierw rozwijają sie pod skórą i rosną wzdłuż. zaplątują się w kości .. przebijają mięśnie.. aż w końcu oplatają Ci serce i umierasz.

Masacrum

Siedzę  jak zahipnotyzowany. Dobiega mnie tylko ich strasznie delikatna muzyka.. Jest taka normalna, tak nie pasująca do nas, do nas ludzi głośnych, krzyczących i ciągle cierpiących.
Nie rozumiem ich, nie rozumiem Was. Dlaczego zachowujecie ten szyk..? Dlaczego to wszystko tak bardzo musi mnie ograniczać... tup tup tup.. idę do szafki.. tam jest coś, czego wy zabroniliście mi używać... tup tup tup...  mam to już w rękach... mówisz, że zadzwonisz po nich? proszę. Zrób to. Będą w porę jak zwykle.... wiem, że nie mogę przejechać sobie po ręce raz.. tego mi zabroniono... mam to zrobić wiele razy... mam czekać aż płaty skóry zaczną opływać czerwonym nektarem, który z tak wielką rozkoszą wezmę na język... puk puk puk.... walisz w drzwi.. i dobrze.. poczekaj .. TY masz czas, by czekać.. pierwszą kreskę bez mrugnięcia okiem.. to już wprawa... nie to nie wprawa.. to moje uzależnienie .. to moja miłość... druga kreska już zapiekła .. tak przyjemnie zapiekła.. dzięki niej zamykam oczy.. widzę cały mój świat tak PIEKNY.  BO JEST MÓJ. kolejne kreski wyciskają ze mnie pojedyncze łzy.. "dość już tej rozgrzewki!" wrzeszczę, podciągam rękaw.. widzę jak małymi ścieżkami spływasz moja kochana.. tak bardzo Cię przepraszam, że utrzymywałam cię w tej skórze.. pod tą skórą.. tak strasznie tam musiałaś cierpieć... tak strasznie... Ci to teraz wynagrodzę skarbie..
Odwracam ręce ku puk.. puk.. puk.... nie zwracam uwagi na pukanie, odwracam ręce ku twarzy.. tak, by widzieć żyły.. tak, żeby idealnie było widać moje przeguby.. jeszcze tylko pasek. GDZIE JEST MÓJ PASEK? Plątam się po pokoju .. nie ma go i nie ma. Dlaczego? Mam. Zawiązuję go tak, aby uwidocznić żyły. Widzisz? Tak to się robi. Zrób to... a nie.. nie zrobisz tego, prawda? wszak jesteś tylko człowiekiem.. tylko obrzydliwym człowiekiem, który istnieje, a nie Żyje. CIACH. tnę po żyłach, delikatnie grając na nich.. moja gra przypomina gitarę, moją kostką są brzytwy, a strunami żyły... z każdym kolejnym ruchem wydobywają inny dźwięk... byłyby doskonałe gdybym nie musiał przez nie tracić przytomności.. tak długo chciałbym czuć ten ból...
BUM. wpadły drzwi do pokoju, twoje wrzaski się nasiliły.. to znowu oni?! jak mogłaś... naprawdę..? Nie mogę nic powiedzieć .. leże po prostu... za dużo dziś zagrałem ... za dużo dziś dałem ci wolności moja krwio... za dużo ,za dużo tego wszystkiego a mimo wszystko nie pozwalasz mi umrzeć. Bo ty chcesz abym  żył?! Ty chcesz tego, by częściej wychodzić na spacer. Żyję, by się ranić i cię uwolnić. Żyję byś ty dzwoniła po nich, a oni mnie ratowali. Nie żyje dla siebie.. chociaż tak bardzo tego chce.....

1!

Dzień pierwszy.
Szedł spokojnie wąską uliczką.. Miał dość czasu, aby przeglądać się w szybach mijanych drogerii, barów i jadłodajni. Poprawiał kołnierzyk, wiązał buty. Robił wszystko tylko po to, by zabić czas. Zabić go na tak długo, aż się ściemni. Zabić go... -pomyślał - jakie to piękne i fascynujące słowo. Zabić można każdego, śmierć przychodzi zawsze, gdy się tego nie spodziewamy. Absurdalnie łatwo można pomyśleć, że jeślibyśmy każdego dnia, w każdej sekundzie naszego życia spodziewali się cierpienia nigdy byśmy go nie doświadczyli i nigdy nie zmarli.

Hotel Strachu

Szedł szybko i bezszelestnie mijając korytarz za korytarzem. Szukał jej pokoju.
Kopał wszystkie drzwi krzycząc : ,,Neli ty szmato otwieraj!", jego debilizm polegał na tym, że nie miał pojęcia, czy ona znajduje się w tym pokoju, hotelu, czy nawet w tym województwie.
Jednak chęć zarżnięcia jej jak dzikiej świni sprawiała, że miał wielkie pokłady energii, pomimo tego, że już 12 godzin był na nogach, był kompletnie pijany oraz odurzony narkotykami. To ostatnie, czyli czysta kokaina płynąca w jego krwi dawała mu największy Power.
Szedł już tak dłuższy czas przez czwarte piętro tego zapyziałego hotelu, okopał już wszystkie drzwi, wyzywał czterech gości, a pani stojąca przy kasie i rejestracji już dawno przestała go uspokajać i grozić policją, która zamknęłaby ten lokal tak szybko jak tylko szybko by przyjechała. Była to bowiem pralnia pieniędzy, narkotyków, a w piwnicy mieściła się rzeźnia prostytutek, które albo nie chciały już dłużej stać na ulicy, albo przynosiły same straty swoim alfonsom.
- Pit, czego do cholery chcesz? – zawołała przez drzwi Neli
- Twojej śmierci, ty podła suko!
- Uspokój się! Do cholery jasnej i wtedy porozmawiamy!
- Albo otworzysz  te drzwi, albo zabiję wszystkich którzy tu kurwa mieszkają!
- A proszę bardzo! – powiedziała, odchodząc od drzwi, kładąc się na łóżku i włączając na cały regulator swoich słuchawek „This is the new shit„ Marilyna Mansona
Pit był na tyle zdesperowanym człowiekiem, że miał w zamiarze zrobić to, do czego właśnie został sprowokowany. Nie zależało mu na swoim parszywym życiu. Miał gdzieś to ile krwi straci, czy w jakim strasznym stanie się znajdzie. Zabije wszystkich dookoła i koniec kropka.
Zszedł powoli schodami na parter puszczając bokiem wszystkie uwagi i wyzwiska recepcjonistki, która wygrażała się, że nigdy go tu już nie wpuści. „To wszystko za minut piętnaście przestanie istnieć, ty sflaczała starucho” pomyślał delikatnie się uśmiechając.
Jednym ruchem otworzył drzwi swojego samochodu, którego jak zwykle nie zamknął, szybkimi ruchami, które w żaden sposób nie mogły przynieść nic konstruktywnego szukał paczki papierosów, która gdzieś tu powinna leżeć. I leżała, na tylnym siedzeniu wraz z kanistrem benzyny, zapalniczką i niedużą prostokątną skrzynką.  Pomimo tego, że korciło go, by od razu wziąć się do rzeczy, wiedział, że wszystko musi zrobić spokojnie, co było jego kolejnym absurdalnym pomysłem tego dnia. Tak więc wyjął z paczki dokładnie trzy papierosy. Jednego włożył do ust, pozostałe dwa schował za uszami. Odpalił pierwszego. Głęboko się zaciągnął. Włączył radio, nie głośno, nie cicho, lecz odpowiednio. Włączył jakąś płytę, która znalazła się przypadkowo w jego samochodzie. Wsłuchując się w dziki bit afrykańskich bębnów, przy których  dokończył papierosa marząc, by znaleźć się w sypialni jakiejś afro amerykanki. Niestety jego cichy sen o romantycznym seksie dobiegł końca w momencie, gdy papieros dwukrotnie przypalił mu palce.
„TO BIERZEMY SIĘ DO…. roboty” pomyślał a na jego świńskiej twarzy pojawił się uśmiech psychopaty. Sięgnął po prostokąt, wyjął pistolet nabił go, chowając pozostały zapas amunicji za pasem. Przed opuszczeniem samochodu złapał  jeszcze kanister z benzyną i ruszył na powrót do „domu strachu”.
- Dzień dobry miła pani, to jeszcze raz ja. – powiedział.
- Czego ty znowu chcesz do cholery jasnej?! – wykrzyczała w jego stronę starucha dbając przy tym by jak największa ilości jej śliny znalazła się na jego twarzy.
- Zabić wszystkich, którzy są obecnie gośćmi tego hoteliku. Poczynając od ciebie pierdolona idiotko. – to mówiąc wyjął pistolet, wymierzył i strzelił. Czerwona kropka, która powstała na czole recepcjonistki  zaczęła krwawić. Nie patrząc na to dłużej niż musiał skierował się na zaplecze, gdzie zapewne znajdowały się wszystkie klucze. I nie mylił się. Za starą szybą komody, która pewnie pamiętała jeszcze odwiedziny Mistrza Zakonu Krzyżackiego, znajdowało się wszystko, czego potrzebował. Dodatkowo dla urozmaicenia swojej gry porwał cztery kuchenne noże. Bez większego zmieszania wychodząc z pokoju przez przypadek trącił ciało starej. Wyglądała obrzydliwie.. obrzydliwie pięknie, co zapewne w innej sytuacji sprawiłoby, że zaspokoiłby swoje potrzeby nekrofilskie. Idąc po schodach odpalił kolejnego papierosa. Wiedział, że dwa pierwsze piętra są puste, dlatego też od nich rozpoczął rozlewanie benzyny. Oszczędnie jak z alkoholem. Tak, by dla wszystkich starczyło. Na piętrze trzecim był tylko jeden zajęty pokój, który otworzył nie używając klucza – czyli z kopa. Jakaś para właśnie uprawiała seks. „A mogłem po cichu otworzyć drzwi i ich równie cicho zarżnąć…głupi ja. „
Chłopak który właśnie ujeżdżał dziewczynę coś do niego krzyknął, lecz tak szybko jak mówił, tak szybko oberwał kulkę, niestety strzał był nie celny, bo ranił go tylko w  nogę, co spowodowało, że momentalnie opuścił ciało kobiety  (która zresztą zaczęła już swój krzyk) i upadł na podłogę. Kolejne trzy kule spowodowały, że zaczął się trząść. Dziewczyna przez to, że rzuciła się na Pita, musiała ponieść śmierć nie co bardzo wyszukaną. Gdy tylko odepchnął ją od siebie wyciągnął nóż i ranił ją bez opamiętania po tułowiu. Całość zajęła mu jakieś 6 minut.. Zostało mu ich już tylko dziewięć, dlatego też pora się śpieszyć. Rozlał tylko nieco benzyny na podłogę i wyszedł z pokoju. Nim wszedł na kolejne piętro odpalił papierosa. Potrzebował uspokoić nie siebie, lecz oddech.
Jednym susem po wzięciu dwóch głębokich machów wskoczył na piętro ostatnie, gdzie po kolei odkluczał drzwi, zakradał się i strzelał. Wiedział, że ostatnie drzwi są jego zbawieniem, a czas, który sobie określił, jest zbyt krótki, by nad każdym się znęcać.. „to smutne..”.
Gdy już w całym hotelu, oprócz sterty brudnych zakrwawionych ciał został tylko on i jego ukochana postanowił, że wydłuży czas jej śmierci. Dostanie bonusowe pięć minut za tak szybkie i perfekcyjne wywiązanie się z powierzonej mu pracy.
Gdy wchodził powoli do jej pokoju ona odwrócona była do niego plecami, nie mogła słyszeć ani wrzasków, ani strzałów, bo cały czas miała na głowie słuchawki. Oparta ramionami na jakimś starym biurku zerkała przez okno.
Podszedł do jej krzesła i chwytając je od dołu zrzucił ją na podłogę. Wiedział, że nie odzewie się do niego ani jednym słowem, wiedział, że przygotowana jest już na zbawienie boże, które tylko on może jej zaoferować. Zaoferować wspaniałą męczeńską śmierć.
Kopnął ją kilkakrotnie w żebra i krocze. Podniósł za włosy i wyrżnął z całej siły o ścianę.
Gdy tylko z jej nosa i ust puściła się cienka stróżka krwi wymierzył jej kilka uderzeń. Nie bił jej tak jak w czasie seksu, bił ją by zabić. Gdy widział, że jego ofiara już odlatuje do krainy wiecznych łowów, podniósł ją z ziemi i powiedział :
- Wiesz przecież, że trzeba było tylko być bardzo grzeczną dziewczynka… nic więcej…
Po czym odłożył ją na łóżku, złapał leżące na biurku zapałki. Zbiegł na dół i rzucając je za siebie wywołał ogromny pożar.  Ledwo sam zdążył mu umknąć. Wpadł tylko do pokoju, pocałował swoją kochankę, strzelił jej prosto w skroń i upadł na kolana. Odmówił „ostanie pożegnanie”, oblał siebie benzyną, odpalił ostatniego papierosa i mocno się nim zaciągając zaczął płonąć. Czuł się spełniony. Wykonał zadanie..


Dwa dni później w prasie ukazał się artykuł zajmujący pół strony, jego nagłówek brzmiał :
„Tragedia w Hotelu. Pożar pochłonął wszystkich gości  policja bada przyczyny pożaru”

Gdyby żył pewnie ociekałby teraz z żalu. Jego praca , ciężka robota została przyćmiona pożarem.. I o nim nikt już nie będzie mówił. 

Prolog

20 lat wcześniej.

Wstając z łóżka X mocno się przeciągnął.
Zaczyna się kolejny dzień jego życia.
Ubrał się, zjadł śniadanie , poszedł do łazienki. Wszystkie te czynności  powtarzał każdego dnia , jak każdy człowiek na ziemi. No prawie każdy.
Gdy był dzieckiem to wszystko robiła za niego, ukochana matka. Czuł się za pewne bezpiecznie gdy siedział na jej kolanach świeżutki i przewinięty , cały czas słysząc głos swojej matki mieszający się z muzyką Mozarta. Niestety. Był za malutki , a w jego życiu wydarzyło się wiele zbyt wiele aby mógł pamiętać tak radosne chwile.

Wszystkie te poranne czynności nie były dla X-sa niczym wyjątkowym , nie zwracał na nie kompletnie uwagi , dlatego też nie zauważyła że z kranu leci woda. Najzwyczajniej zapomniał go zakręcić.
 Nie  sprawdzając czy wszystko jest wyłączone otworzył drzwi i zbiegł ze schodów , kierując się w stronę sklepu.

Idąc , nie przeglądał się absolutnie niczemu. Nie obchodziły go żółto czerwono liście na drzewach symbolizujące  nadchodzące stany lękowe i depresje. To wszystko go nie dotyczyło. On po prostu brnął dalej ulicą , od sklepu dzielił go tylko dwie przecznice.
Gdy stał na przejściu dla pierwszych , poczuł się dziwnie. Stracił cała pewność siebie , poczuł zimny powiem wiatru… „Ten wiatr nie jest zimny… on jest przerażająco zimny… jak ludzkie ciało gdy już zaczyna gnić… „ pomyślał stojąc. Jego ciało drgało tak jakby przechodził przez nie prąd o małym ciśnieniu , takim jak dzieci bawią się psując zapalniczki. Jego czas dynamicznie spowolnił się. Ludzie przechodzący przez przejście się zatrzymali , nie dochodził do niego dźwięk samochodów ani migawki zielonego światła. Usłyszał tylko drobny hałas .. tak jakby ktoś właśnie wystrzelił z pistoletu. Szósty zmysł znowu go nie mylił. Jakiś urojony terrorysta rozpoczął strzelać do ludzi. „beznadziejnie. Po zabija wszystkich.” Pomyślał X. Szukał wzrokiem tego gnojka. W przeciwieństwie do innych którym adrenalina zwiększyła się niemal do krytycznego poziomu on zachował spokój. Nie biegł i nie krzyczał nigdzie. Przykucną tylko przy zaparkowanym samochodzie. Delikatnie się wychylił gdy rozległa się kolejna seria strzałów. Tym razem jego sokoli wzrok nie oszukał go. Koleszka był oddalony od niego o około dwustu metrów, siedział na dachu garażu. „ehh…zabić go to mało/ „.
Korzystając z okazji gdy tamten przeładowywał X wstał i szybko zabiegł garaż z drugiej strony. Poczekał chwilę by uspokoić oddech , po czym jednym susem wskoczył na daszek. Osobnik z pistoletem który miotał kulami męczeńskiej śmierci był tak pochłonięty wybieraniem swoich ofiar że nawet nie zauważył że ktoś nad nim stoi. Na szczęście o tej porze roku cień nie jest tak intensywny jak latem , co pozwoliło panu zbawicielowi postać nad swoją ofiarą nim ją zabije. PO jego głowie plątały się różne myśli. Zastanawiał się dlaczego ten to robi. Dlaczego chce zadać innym swój ból ? Dlaczego tak uważnie wybiera osoby ubrane tylko w czarne płaszcze i jeansy? Czyżby to był jego seksualny fetysz? A może zawsze chciał mieć te właśnie rzeczy a nie było go na nie stać? Nie , to ostatnie jest raczej nie możliwe. W końcu miał pistolet. A jest on drogi  , zwłaszcza jeśli kupił go na czarnym rynku.
„dość. Zaczynam rzeź psychiki” .  Przechodząc  do przodu z całej siły kopnął pistolet , a właściwie rękę w której ON go trzymał. Wróg był zdziwiony , widząc pistolet który spada z dachu , był zdziwiony bólem który poczuł na swej dłoni. Nie posiadając przedłużenia ręki , którym mógł zabić był słaby i bezbronny. Na jego twarzy , która natychmiast stała się biała jak mleko , malował się obraz rozpaczy. Bał się tego człowieka który z takim spokojem podszedł do niego i bez zbędnych ceregieli kopną w jego broń. Nie bał się jej. Nie bał się broni ? Czy nie bał się śmierci? Kiedy tu wszedł ? Jak długo…  te i inne pytania wiły się w jego głowie. Jedna wyprzedzała drugą. Gonitwa myśli … gonił oddech.. bał się że teraz zginie. ON Zginie. A nie inni. To takie przykre.

X wymierzył swojej nowej ofierze kilka kopnięć. Tylko po to by ją skruszyć, zastraszyć i po to by zaczęła się go bać. Gdy próbował podnieś się , X cofną się i wymierzył mu ostatniego kopniaka . Usłyszał z daleka  dźwięk syren , dlatego też zrzucił nieprzytomne ciało degenerata z dachu na żwir , który był komuś za bardzo potrzebny. Podszedł i złapał pistolet.  Schował go odruchowo pod pasek od spodni , mocując go tak aby nie spadł ani mu się przez przypadek nie wysunął. Wszystko to kamuflował za pomocą swojej kurtki , której długość była nad przeciętna i idealnie nadawała się do tego czynu.


Rozejrzał się nerwowo.. policja , karetki.. wszystko już było na miejscu. Pora brać nogi za pas. Założył sobie na plecy tego niedorajdę który tak łatwo dał się skopać do nie przytomności i ruszył w bloki. Miał o tyle dobrze , że znał całą okolicę i wiedział się którędy najszybciej dostać się do pobliskiego postoju Taksówek. Szedł ciągle tylko przed siebie. Nie interesowało go nic i nigdzie się nie rozglądał. Wiedział że wygląda już zbyt podejrzanie. ….

Wszystko śmierdzi tak samo.

-Co się z tobą dzieje człowieku ? Co ty robisz ze swoim życiem ? - powiedziała dziewczyna chodząc po pokoju i podnosząc butelki , strzykawki i puste opakowanie po papierosach.
-Nic. Tkwię tu sobie, słucham muzyki i śpię.. tak sobie...żyje? - odpowiedział jakby nie pewny swoich słów
-Skąd masz pieniądze na to wszystko...?
-Pieniądze leżą na ulicy. Wystarczy wiedzieć do której kieszeni sięgnąć.
-Obiecałeś mi. Obiecałeś że gdy wyjadę nie będziesz nic brał, że będziesz się uczył .. że nie zawalisz...- mówiła dziewczyna łamiącym głosem..
W całym pokoju panował zaduch. Unosił się odór porozlewanego taniego wina i petów. Na biurku za miast kurzu tkwiła rozsypana amfetamina. Dziewczyna z otworzyła okno , odsłoniła rolety. Zastanawiała się za co się zabrać.. obrzydzał ja widok kilku strzykawek które właśnie zebrała. Bała się zapytać czy są one po heroinie...
-Nie, nie hera ty razem. - powiedział chłopak , leniwie podnosząc się z łóżka , usiadł na brzegu i zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. Szukał papierosa. Znalazł , odpalił , zaciągnął się.
- To co ? Nie powiesz mi że kujesz się dla przyjemności sokiem z gumi-jagód który kradniesz Muminkom ? - powiedziała drwiąco. Chciało jej się ryczeć. Nie wiedziała co ma robić , sprzątać ? rozmawiać? może wyjść ?
-Morfina. Jeden koleś załatwił mi recepty. Ale powiem Ci że gówno daje, w połączeniu z fetą. Czujesz się jak byś mogła latać , ale gdy tylko wstajesz , padasz na łóżko i zastanawiasz się czy to twój pokój , czy to szpital? Ja osobiście nigdy nie mogę znaleźć różnicy. Wszędzie śmierdzi tak samo.
-Powiedz mi ..jedno..tylko jedno.. proszę. Dlaczego? Dlaczego znowu babrzesz się w tym gównie ?! Miałeś plany.. marzenia. Miałeś wszystko! Miałeś dać sobie rade! obiecałeś mi ! - krzyczała dziewczyna po przez łzy których już nie potrafiła zatamować.
- Zamknij się głupia i słuchaj więc. Miałem wszystko tak ? masz racje , miałem przyjaciół którzy mnie potrzebowali , miałem Ciebie , jednak na moje życzenie wyjechałaś , miałem marzenia z których zrezygnowałem. Byłem szczęśliwy.
- To co się stało ? -spytała , nerwowo przeczesując włosy. Cały czas płakała.
-Nie umiesz słuchać czy nie chcesz? to wszystko było! Przyjaźń skończyła się gdy skończyły się problemy , uśmiech gdzieś odszedł. Znikł. Przyszła muzyka. Pierw Mansom , później Peszek , później coś jeszcze. Pojawiły się dragi.
-a co z marzeniami ?
-Kiedyś miałem plany i marzenia. Ale dotarło do mnie że nie mają one wielkiego znaczenia.
Ktoś mówił o moim talencie, ktoś go bagatelizował. A jak dla mnie , nigdy go nie było.
-Co dalej ?
-hmm. I to jest dobre pytanie. Wszystko zależy czy chcesz się teraz naćpać czy nie. Bo jeśli chcesz dalej pieprzyć bez sensu swoje litanie to wyjdź. Jeśli nie , to w szafce mam jeszcze trochę mefedronu. Wciągnij sobie i zapomnij że kiedykolwiek istniałaś.

Poeta

                                   

-Zostawcie go!!  Ale już ! – krzyczała Samanta starając się odciągnąć  jednego z chłopaków bijących jej przyjaciela.
-Dobra , pizdeczka dostała już wycisk. Spadamy.-odpowiedział Killer –przywódca grupy która katowała Poetę.
-Nic ci nie jest stary? – spytała Sam  z przerażeniem przyglądając się krwi na twarzy przyjaciela
-I po co się pytasz? Widzisz przecież!- wykrzykną chłopak próbując zachować pozory twardziela jedna robił to bardzo nie udolnie.
-Pytam bo się o ciebie martwię!
-Nie potrzebnie ! Sam sobie poradzę.
-Jak chcesz , dupku… - powiedziała sam odchodząc od pobitego chłopaka.
-Ciemna czekaj ! Przepraszam! – krzyczał chłopak w stronę odchodzącej dziewczyny, lecz ta tylko przyśpieszyła kroku – No pięknie , znowu zawaliłem.- powiedział sam do siebie po czym podjął próbe wstania z ziemi , jednak nic z tego nie wyszło. Dopiero za trzecim razem zdołał wstać.. W miarę własnych możliwości zaczął zbierać swoje rzeczy z krawężnika , drogi i trawnika . Dobrze że telefon i pieniądze na autobus schował w majtki jak tylko zobaczył tamtych idiotów, inaczej musiał by iść do domu pieszo.
Gdy skończył zapinać kostkie ruszył w stronę przystanku autobusowego. Usiadł i zaczął misterną próbę wyżebrania papierosa od przechodzących ludzi. Jak zwykle wszyscy odpowiadali że ma iść do pracy żeby zarobić na fajki lub nie palili po czym , gdy tylko mijali przystanek autobusowy na którym siedział Poeta , odpalali papierosa ze świeżo rozpieczętowanej paczki.
-W dupie mam was wszystkich!! – wykrzykną Poeta do ludzi którzy go minęli.
-I  po co ta agresja ? –powiedział znajomy Metal któremu często oddawał kanapki , wiedział bowiem że tamten żyje na dworcu i ciągle chodzi głodny.-Trzymaj fajka i wstawaj , bo twój autobus już jedzie . Przyłóż sobie coś do tego oka ok. ?  Bo jutro cię nie poznam..
-Dzięki stary. Do jutra , wpadnę po lekcjach na dworzec to pogadamy .
-Spoko. Osiem!
-Osiem!- powiedział poeta po czym wskoczył do autobusu.
Po trzydziestu minutach był już w domu.
- Jestem! – krzyknął- No tak, ale jak zwykle was nie ma kochani rodzice . –powiedział ze smutkiem chłopak, po czym rzucił swoją skórę w kąt i skoczył na górę , pod prysznic żeby zmyć z siebie cały ten syf. Jak zwykle bez kolacji rzucił się na łóżko i zasną.

     -Mateusz !!! Mateusz!! Wstawaj ! My już wychodzimy . Zjedz obiad na mieście  będziemy wieczorem…- Powiedział ojciec Poety jak co dzień budził go tymi właśnie słowami.
-Dobrze ! Na razie tato..- odpowiedział Mateusz po czym poszedł do łazienki , aby ocenić to jak wygląda jego okopana twarz. Stwierdził że bywał gorzej. Tym razem miał tylko lekko pobite oko i rozwalone wargi. Podwinął bluzkę i zobaczył siniaki w okolicy żeber. – E tam, przeżyje,-stwierdził.
Zrobił parę  kanapek , zawiną pieć dyszek które zostawili mu rodzice , postawił irokeza , wciągną glany i wybiegł z domu. Skierowała się w  stronę najbliższego kiosku.
-Dobry, Lm miętowe poproszę .
-12.10. co ci się znowu stało chłopcze?
-Wypadek przy pracy .
-Masz i zmykaj.
 Idąc na dworzec słuchał swoich ulubionych kapel punk rockowych tańcząc pogo i paląc. Uwielbiał wzrok tych wszystkich osób którzy uważali go za nienormalnego. Pewnie zamknęli by go od razu  do szpitala psychiatrycznego i to o zaostrzonym rygorze.
-Dowód tożsamości proszę.- wyrwał go z przemyśleń  głos policjanta.
-Ależ proszę bardzo , panie funkcjonariuszu – odpowiedział sarkastycznie Poeta, podając swoją legitymacją szkolną.
-Pan ma siedemnaście lat?
-A co ? W szkole policyjnej nie mieliście matematyki?
-Grzeczniej proszę. Pan jako osoba nie pełnoletnia nie powinien palić . Niestety musi pan iść ze mną.
-Za jednego szluga chcesz mnie zamknąć?- odpowiedział chłopak tamując wybuch śmiechu.
-Tak właśnie tak, jak pan to ujął.
-Chwilunia ! Oddam się w ręce organów ścigania jak tylko pokaże mi pan paragraf który mówi o tym że nie mogę palić , bo z tego co wiem to zabrania się tylko i wyłącznie sprzedaży wyrobów tytoniowych osobom poniżej osiemnastego roku życia.
-Masz racje gnojku. Puszczę cię wolno jeśli powiesz gdzie je kupiłeś.
-  Pierdol się bucu. Zapomniałem.- powiedział  Poeta po czym odpalił kolejnego papierosa, zaciągną się i wydmuchał go prosto w twarz policjanta  który cały kipił ze złości ale nie mógł nić zrobić chłopakowi. To on teraz był górą.  Z uśmiechem na twarzy Mateusz ruszył dalej .  Gdy był już na dworcu usłyszał „Jebać PUNKÓW”  „jak zwykle Kinder punki chcą mi się podlizać.. ehh te dzieci „ pomyślał Poeta po czym odkrzykną
-Siema Brudasy!
-Ja ci zaraz pokaże Brudasa gnoju! – krzyczał jakiś dres biegnący w jego kierunku.
Dresik wyrzucił do przodu pieść , to był jego pierwszy błąd w bójce. Poeta natychmiast przechwał jego rękę , mocno chwycił za nadgarstek i przekręcił mu rękę na plecy  zakładając mu klamrę policyjną.-Zaraz cię gnojku nauczą szacunku dla pańczurów. – wypowiedziawszy te słowa chłopak puścił rękę tamtego zrobił krok do tyłu chwycił go za tył głowy  i rozbił mu  nos na własnym kolanie.
Już chciał usiąść na przeciwniku i dokończyć tego co zaczął gdy  spostrzegł kontem oka że w jego kierunku biegnie trzech innych dresów . „No nie , tylko nie to” . Pomyślał Poeta po czym puścił się pędę w przeciwnym kierunku do tamtych. Adrenalina przestawała działań i zaczął odczuwać skutki wczorajszej pseudo bójki. Gdy zbiegał po schodach prowadzących do metra tamci byli tuż za nim. Dobiegł to pierwszej ławki . I ku jemu zdziwieniu jego domniemani oprawcy stali jak skamieniali , dopiero po chwili dotarł do niego że za jego plecami stoją Nekto i Metal.
-On pobił naszego kumpla…- powiedział najodważniejszy frajer.
-Ta? A wasi wczoraj pobili go. Krew za krew.-powiedział Nekro gotowy ruszyć na nich gdy tylko zrobią jakiś fałszywy ruch.
-Jeszcze tu wrócimy gnojki.- wycedził tamten po czym odwrócili się i poszli.
-Zapraszamy ! Mamy nowe promocje na bicie frajerów! !- powiedział do niego wyluzowany Metal po czym rzucił w ich kierunku pustą butelką po jabolu.
-Kurde, stary jak to jest że zawsze akurat ciebie chcą bić? – spytał Nekro.
-Ma się to coś nie ? – zażartował Poeta.
-Ta.. ty NA PEWNO to masz..
Nekro też był punkiem . Miał długiego irokeza , czerwon- czarne glany romaneskie koloru bliżej nie określonego , jego znakiem rozpoznawczy były kolczykowane uszy. Koledzy często drwili z tego że wygląda jak krowa dojna z tym pirsingiem.
-Młody a ty nie masz dziś czasem lekcji ? –spytał Metal.
-O kurwa. A chuj z tym , i tak już mnie do szkoły nie wpuszczą.- odpowiedział Poeta.
-A masz jakieś drobne?
-Coś by się tam znalazło.
-To dawaj do sklepu po jakieś zacne winko i  lecimy z tematem .
To powiedziawszy skierowali się w stronę sklepu . Wyszli z podziemia , mijając kilku ludzi  którzy na ich widok przyśpieszali kroku lub zmieniali kierunek swojej trasy tak aby nie minąć tych trzech ohydnych brudasów. Gdy weszli na ulicę Poeta dojrzał Samantę która paliła papierosa na winklu.
-Zaraz przyjdę do was .Zaczekajcie- powiedział Mateusz po czym skierował się w stronę swojej przyjaciółki.
-Ciemna możemy pogadać?
-Możemy.
-Strasznie cię przepraszam, zachowałem się jak dupek.
-Faktom nie zaprzeczysz-powiedziała.
-No słońce no…
-No dobra , ale masz u mnie dług. Jak oko?
-Spoczko. Dlaczego zawsze ludzie się mnie pytają jak oko?  Nie ważne czy mam połamane żebra , nos czy nogę w gipsie , to i tak wszyscy pytają się mnie „jak twoje oko?”  Sam wiesz dlaczego tak jest?
- Wiem, twoje oczy są temu winne. Ich kolor sprawia że człowiek boi się że takie piękno może zostać utracone na zawsze kochany.
- No co Ty ? - powiedział z niedowierzaniem Poeta. - Tak. A teraz może przedstawisz mnie kolegom? Bo chyba im się śpieszy na to wino.. -y...ja wiem, teraz powinienem być w szkole.. ale sama rozumiesz że Dyra by od razu wezwała starych i było by krucho ? - próbował się tłumaczyć, wiedział bowiem że zaraz może usłyszeć kazanie na temat "bo ty jesteś w klasie maturalnej i jedyne..ble ble ble ble" .Nie miał teraz na to ochoty. Miał ochotę napić się. "Nic w tym wprawdzie wyszukanego... gdy jest Ci źle , idź napij się... no ale kurde , pierdole ten indywidualizm na rzecz dobrego taniego nektaru bogów. Ale tylko na dziś. " - Dobra , odpuszczę Ci jak mnie zabierzesz ze sobą. - Ale... Nekro i Metal... Dobra chodź.- burknął niezbyt zadowolony z tego rozwiązania... Ruszyli prosto do znajomych. Chwila niezręcznej ciszy, przywitanie się, i kwestie oficjalne mamy za sobą. - Chce ktoś z was papierosa? - zapytał Poeta, chciał tylko rozluźnić sytuacje, nie spodziewał się pozbycia połowy paczki. - Jak masz to dodaj.. - powiedział Nekro, za nim sięgnęli inni. Trzy papierosy do tyłu. - Ludzie, a może tak oszczędnie? Hajs nie leci mi z nieba. No dobra leci. Żartowałem. - powiedział Mateusz ,odpalając papierosa. - Głupek- powiedziała Sam , przytulając się do niego. "Ta znowu uczepiła się tego ramienia" pomyślał. Weszli do sklepu. Poeta kupił każdemu po butelce wina , jakieś jedzenie i kolejną paczkę fajek. - No ludzie ! teraz się bawić !- wykrzyknął wychodząc ze sklepu, otworzył Jabola tańcząc, skacząc i wrzeszcząc brał kolejne łyki jeden za drugim. Zatrzymał się, wyciągnął papierosa, odpalił. Zaciągnął się. Spojrzał w niebo. - To jest wolność ludzie!!! - wydarł się tak mocno że jego podrażnione gardło zmusiło go do kasłania. - Ty, stary, wolność wolnością , ale dziś grają koncert pod mostem brudaski. Wpadasz? - spytał Metal - Wstępniak będzie? - Będzie będzie... Ja stawiam. - wtrąciła się do rozmowy Sam - Ale mam jeden warunek! Poeta, idziemy pod skejta, tam jest spoko miejsce pod rampami. No i psy nie węszą ,bo to tam same bogate dzieciaki świrują. - Dla mnie spoko. Ekipa lecimy! - Poczuł się gówniarz..- skwitował Nekro, który zdążył już wypić połowę swojego wina i nie pewnie ruszył do przodu. Obawiał się zapewne tego, że droga, przez którą szli, nie była zbyt szeroka a jej lewy bok kończył się rzeką, której woda tak namiętnie do niego szeptała. - Poczuł się nie poczuł, ale ma rację. - Skwitowała Sam, po czym podbiegła do Poety, szarpnęła go i pocałowała - dziś jesteś mój! - Dobra, jutro Ci ucieknę. - Ani mi się waż! - Dziecię moje, alkohol uderzył do główki? - A spadaj! Nie puszczę Cię już. - Ale brak mi tchu! No dobra, już dobra. Nie ucieknę. W szampańskich nastrojach szli dalej. Nekro był już totalnie zalany w trupa. Zaczął rozprawiać sam do siebie odnośnie sensu egzystencji własnych glanów. Tłumaczył im, że nie mogą się dziś rozkleić, bo nie będzie miał w czym pogować. Metal jadł kanapki, które dał mu Poeta. Sam szła dumnie u boku swojego pańczura. Rozpierała ją radość. Długo już polowała jako przyjaciółka na tego gnojka. A dziś nadszedł ten moment! Teraz był tylko jej. Tylko to się dla niej liczyło. Szkołę i ojca alkoholika miała gdzieś. Wiedziała, że przy nim nie zginie. Umiał wydobywać żarcie, alkohol, dragi i fajki z podziemi. Czuła się przy nim bezpieczna. "Ale co jeśli on jutro zniknie?" Pomyślała przełykając kolejny łyk wina, które już jej się kończyło. - Poeto mój, wpadniemy do sklepiku? Winka brak, a głowa trzeźwa... - Ja nie mam już hajsu. - Ale ja mam. - powiedziała uśmiechając się, szturchnęła ukochanego, po czym odbiegła. Ten pobiegł za nią. Szturchali się, popychali, całowali. Powtarzali niebu, że są wolni. Że nie obchodzą ich żadne zasady, że chcą żyć. Niebo w zamian dawało im słońce, które pozwalało im się bawić. Była to jedna wielka transakcja wymienna. Tak to postrzegali, niczym poganie. - Myślisz że coś z tego będzie? - spytał Metal. - Toć , to je Poeta, tego nie ogarniesz. Ale wątpię. Te, masz jeszcze coś na dnie buteleczki? Bo moja już pusta. - odpowiedział Nekro. - Ale stary ja pytam serio! Ta sam się chyba wkręciła... i nie, moja butelka nie jest dla Ciebie. - Jesteś paskudnym zgredem, ty Nazisto. - W tym momencie wszyscy, cała czwórka stanęła jak wryta. Sam wyczuwając co się święci stanęła z boku, puszczając ramie Poety, który naprężył się, gotów skoczyć do gardła i jednemu i drugiemu, gdyby tylko spróbowali ruszyć na siebie. - Coś ty powiedział? Nazisto? - powiedział spokojnie, z delikatnym warkotem w głosie Metal. - A co? Głuchy jesteś? - W tym momencie wszystko mogło się najzwyczajniej w życiu spierdolić. Metal rzucił butelką, która oczywiście nie trafiła jego obecnego przeciwnika, ale nie taki miała cel. Miała po prostu skupić na sobie uwagę, tak aby metal mógł się wbić w ciało tego kolesia. Nici i z tego. Gdy już wyrzucił pięść, która mogła by zgasić jego przeciwnika, zorientował się że leży na ziemi. Nekro o dziwo też. Czyżby im coś umknęło? To wino miało jakiś dodatkowy procent? Kiedy i kto..? A no tak! To Mat, zdążył podciąć go, tak że ten upadł na ziemię, a Nekra wystarczyło po prostu odepchnąć. - I na chuj się wtrącasz? - Powiedział metal podnosząc Się z ziemi. - A po to, że załatwicie to w pogo, nie tu, na ulicy, debile! I jeszcze wino rozlaliście! Popierdoliło was? - Wiesz że ten kutas przegiął i powinien porządnie za to oberwać! - Ale będzie na to miejsce i czas jasne? - powiedział Poeta, cały czerwony. Był po prostu wkurzony, czemu nie można mu się dziwić. Wszyscy już mieli nieźle w czubie, Nekro miał przy sobie trochę kwasu, a Samanta była trzeci dzień na gigancie. Nie wspominając już o tym, że starzy by go chyba zabili, gdy dowiedzieli się w jakim jest stanie i że nie ma go w szkole. - Powiedzcie mi, ja tu jestem do cholery najmłodszy, jestem gówniarz, ale wiem że na ulicy swoich się nie trzaska. Pijecie razem to wyluzujcie, co? Ty Nekro się tak nie gap! Masz przerwę w piciu, aż się nie ogarniesz. A teraz moi mili już bez zbędnej spiny, zapraszam na salony. To znaczy do mnie do domu. Starych nie będzie do poniedziałku, właśnie dostałem SMS. Wpadacie? - A będę mógł kimać u ciebie? - spytał Metal. - Tak , byle nie w pokoju Poety, bo jego łózko jest już zajęte... - powiedziała ni z tego ni z owego Ciemna. - A co ty się tu Aniołeczku tak rządzisz? W sumie, masz racje na koncercie dużo punkóweg będzie to może i coś się do domu sprowadzi....- powiedział Poeta przytulając Sam. - Ale z Ciebie cham i prostak wiesz? Sprowadź mi tylko jakąś a ja już ją nauczę co znaczy Punk Rock. Twoją gitarą przez twoje okno. - Dobra. Mniejsza nie żartujemy już. Metal, spoko jeśli pogodzisz się z Nekro, Nekro jeżeli chcesz wpaść przeproś Metala. Sam, pisz do ludzi że jest impreza u mnie. Za 40 minut dom ma pękać w szwach jasne? - Spoko. Stary przepraszam. Nazistą nie jesteś. Przesadziłem. - Było minęło ..Ale na ścianie na mnie uważaj! - powiedział już uśmiechając się Metal. - No to piona ! - I tym miły akcentem zakończyli kolejny konflikt w ich zgranej grupie. Idąc wszyscy chwiejnym krokiem dotarli do miejsca swojego azylu. Domu Poety. To tu dziś wszyscy mieli tego czego chcieli. Metal miał pełną lodówkę i ciepłą kąpiel, wreszcie. Nekro miał pełen barek, z którego młody bohater pozwolił mu korzystać. Tak po prostu. Sam miała swojego Poetę, a on miał to co lubił - muzykę, alkohol, kilka kartoników kwasu i wszystkie liczące się dla niego osoby. Był z siebie dumny, bowiem wiedział że zapewnia to, czego im brakuje. Nie liczył się z tym jak bardzo jego rodzice będą źli, gdy sprawdzą jego librusa, czy gdy tata dowie się, że Nekrofil właśnie pije jego 10letnią whisky prosto z gwinta nie obchodząc się z tym trunkiem odpowiednio. Liczyło się dla niego tu i teraz. Nic więcej. - Sam , skarbie ty mój, ile masz przy sobie jeszcze pieniędzy? - Do wydania? - spytała Poetę patrząc na niego rozmarzonym wzrokiem - Nie. Ile masz pieniędzy? Starsi zostawili mi jakiś hajs, ale to zostawimy na później. Jak już Metal ogołoci lodówkę z gastro, a Nekro wypije mi cały alkohol. Tak między nami, schowasz jedną buteleczkę do mojego pokoju? Będziemy ją mieli dla siebie - powiedział patrząc znacząco na jej bluzeczkę, która jego zdaniem miała za dużo zapiętych guzików. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. - Schowaj. - odpowiedział poeta nie czekając na żaden ruch jej z jej strony. "Ach te kobiety, zanim Ci taka odpowie to myśli godzinami..ale czym by był bez nich świat? Niczym, tak właśnie. Niczym. To one mają prawo sprowadzać nas na samo dno, tylko po to żeby nas od siebie uzależnić i delikatnie podnosić do góry. Tylko po to żebyśmy myśleli że właśnie im wszystko zawdzięczamy... a może tak po prostu ma być? Przecież nie wiem jak ten świat jest ułożony. Póki możesz odkładaj wszystko w czasie. Pod warunkiem, że Ci człowieku zależy, czaisz stary?" Tak bijąc się ze swoimi myślami skierował swe kroki ku drzwiom. - Poeta tak? To ta domówka u Ciebie, o której wszyscy tyle mówią? Serio? Ma być tu istny rozpierdol emocjonalny. - Powiedział jakiś pańczur który jak widać mało jeszcze o swoim życiu wiedział, bo imprezy u Mateusza bardzo często powodowały zachwianie życia. Nie chodziło tu o alkohol który potrafił się lać litrami. Nie ważne były odgłosy dochodzących dziewczyn, czy hektogramy marihuany, która wypalana była w kotłowni, która na imprezach służyła za palarnie. Chodziło o rozmowy, dysputy. To było esencją tych imprez, które odbywały się w tym domu. Cały klimat tworzyli ludzie. Brzydcy, źli i szczerzy. Nie ograniczali się muzyką czy wyglądem. Każdy z nich miał zazwyczaj inny wygląd, inne poglądy. To właśnie poeta miał decydujący głos. To on kończył dyskusję, gdy wszyscy wybijali się ponad rozmowę. Tylko i wyłącznie po to żeby nie doszło do rękoczynów. Nie chciał bójek, chciał spokoju. - Tak to u mnie, wpadaj, jak nie masz swojego alko to skieruj się do Nekro. Jest pierwszy, ja się miziam jeszcze chwilę z Sam, Metal bierze kąpiel, trochę mu to zajmie, więc nie powinieneś mieć problemu ze skumaniem który to. - powiedział poeta wpuszczając go do domu. - A , i od teraz ty otwierasz drzwi. Wpuszczaj wszystkich oprócz psów i nazioli. Umiesz ich rozpoznać? -Yyy..chyba tak - odpowiedział nowy, który był lekko zagubiony w słowotoku gospodarza. - To spoko. Ja i Sam udamy się na górę. Jak chcesz bakać to do kotłowni. - Okej okej. Poeta odwrócił się na pięcie po czym skierował swe kroki ku Wieczorowej Ukochanej, lecz nim dotarł do niej, skręcił nieco z trasy ku Nekro, a właściwie barkowi który miał w sobie bardzo dużą ilość procentów, która nie mogła się przecież zmarnować. - Co teraz pijesz? -zapytał. - Eeee... wiesz w sumie, to mam taki problem, każda z nich - wskazał na butelki za barem - patrzy na mnie i mówi "teraz mnie otwórz', a wiesz... .znasz mnie... nie chcę nikogo gloryfikować i chyba już nie piję. - To wiesz co? pomogę Ci. Sam, skarbie ty mój, przynieś no trzy kieliszki. A ty czekaj moment. - To mówiąc pobiegł do swojego pokoju po Bongo. Wiedział, że to odpowiedni moment by je odpalić. - Idziemy do palarni, bierz jakiekolwiek dwie butelki, jeśli nie możesz się zdecydować to zamknij oczy i złap dwie pierwsze. - No spoko! - powiedział Nekro po czym właśnie zachował się według instrukcji Poety.